sobota, 29 grudnia 2012

Ninni Schulman - Dziewczyna ze śniegiem we włosach



Cóż, książki o której pisałam ostatnim razem jednak nie skończyłam, ale za to przeczytałam inną. 
„Dziewczyna ze śniegiem we włosach” miała być kryminałem trzymającym w napięciu do ostatniej strony. Czy faktycznie taka była? Moim zdaniem nie. Fakt, intryga była dość misterna, ale napięcia mi zdecydowanie zabrakło. Mimo, że co chwilę czytelnik dowiaduje się czegoś nowego, to jednak czegoś mi brakowało. Nie miałam tej wewnętrznej ciekawości, która pchałaby mnie do pochłaniania kolejnych stron. Momentami miałam wrażenie, że czytam jakieś nudnawe akta sprawy kryminalnej z różnych punktów widzenia. Często też odkładałam książkę, bo czułam się nieco znudzona. Dość późno domyśliłam się, kto był sprawcą, więc to jest plusem tej książki. Książka jest wielowątkowa, co akurat w tym wypadku tylko mnie drażniło. Za dużo wszystkiego na raz, dodatkowo imiona, często dziwne, utrudniały połapanie się kto jest kim. Sami bohaterowie nie wzbudzili u mnie sympatii. Byli jacyś tacy... nijacy? Niby były nakreślone portrety psychologiczne, ale dla mnie mało pociągające. Nie zapamiętam żadnego z bohaterów na dłużej, może dlatego, że byli za mało charakterystyczni? 
Nie chciałabym oceniać tej książki jednoznacznie negatywnie, bo w gruncie rzeczy wcale nie jest taka zła, ale nie przypadła mi do gustu, zbyt mało napięcia, co powinno być charakterystyczne dla kryminału. 

czwartek, 27 grudnia 2012

Czytam...


Czytam książkę... Czy mi się podoba? Nie wiem... Nie wiem nawet czy ją skończę, bo choć chciałabym poznać zakończenie, to jednak na horyzoncie pojawiają się kolejne, na które czekam (a jest ich kilka). Mimo mieszanych uczuć, jedno na pewno jest wyjątkowe... cytaty, tudzież złote myśli... jakkolwiek to nazwać. 

"Miłość - jedno słowo, niby nic, nieznaczne jak ostrze noża. Właśnie tym jest: ostrzem, krawędzią. Przechodzi przez środek twojego życia, dzieląc wszystko na pół. Przed i po. Cały świat spada na którąś ze stron.
Przed i po. I w trakcie - moment na krawędzi."


"Większość rzeczy, nawet najpotężniejsze żywioły, ma początek w czymś niepozornym. Trzęsienie ziemi, które obraca miasta w gruzy, zaczyna się od wstrząsu, drżenia, szmeru. Muzyka zaczyna się od wibracji. Powódź, która nawiedziła Portland dwadzieścia lat temu po prawie dwóch miesiącach nieustającego deszczu, zalała laboratoria i zniszczyła tysiące domów, porywała opony, worki ze śmieciami i stare buty i ciągnęła je środkiem ulic jak łupy, zostawiając po sobie cienką warstwę zielonego szlamu, odór zgnilizny i rozkładu unoszący się w powietrzu przez długie miesiące, zaczęła się od cienkiej strużki wody uderzającej o nabrzeże. 
Bóg stworzył cały wszechświat z jednego atomu nie większego niż myśl.
Życie Grace rozpadło się na kawałki z powodu jednego słowa: "sympatyk". Mój świat zadrżał w posadach z powodu słowa "samobójstwo".
Poprawka: to był pierwszy raz, kiedy mój świat zadrżał w posadach.
Drugi raz również stało się to z powodu słowa. Słowa, które wydostało się z mojej krtani i zatańczyło na moich ustach, zanim byłam w stanie pomyśleć i je powstrzymać.
Pytanie brzmiało: "spotkamy się jeszcze?"
A to słowo brzmiało: t a k."


Muzyka na dziś: Il Divo - VEN A MI

sobota, 22 grudnia 2012

Merry Christmas and something else...




Z okazji zbliżających się Świąt
chciałabym złożyć Wszystkim najserdeczniejsze życzenia
Dużo zdrowia, szczęścia, wszelkiej pomyślności,
spokoju, miłości, braku zawirowań na ścieżce życia 
i czasu, czasu na refleksję i odpoczynek od dnia codziennego

Muzyka na dziś Hans Zimmer - Maestro

***

W cieniu zieleni tropikalnego lasu, tuż przy brzegu lazurowego jeziorka, siedziała kobieta.  Jej markowe ubranie, na co dzień idealnie wyprasowane teraz, było wygniecione. długie włosy splątał wiatr, ale ona wydawała się tego nie zauważać. Zwykle nieziemsko błękitne, roziskrzone oczy, teraz pozostawały przygaszone i smutne. 

Usilnie starała się wrócić pamięcią do tamtych czasów. Na próżno. Jedyne co pamiętała, to obezwładniająca feria barw i... strach. Strach, który ściskał za gardło i wprawiał ciało w drżenie. Później była tylko ciemność. 

Wiedziała, że musiał istnieć powód, dla którego nie chciała pamiętać. Gdyby nie Henry, nigdy nie byłaby tym, kim jest teraz. Ale dlaczego jej nie powiedział? Dlaczego ukrył przed nią prawdę, że wie skąd pochodzi? Kim tak naprawdę była?

Dopiero teraz zdała sobie sprawę, że nie znała motywów jego zachowania. Te wszystkie próby nauczenia jej patrzenia na świat jego oczyma, jego hojność i dobroć, zapewnienia, że jest jego najcenniejszym skarbem i wreszcie palące próby trzymania jej z dala od świateł reflektorów... Teraz nabrało to zupełnie nowego znaczenia... Wszystkie jego działania były podyktowane nie tylko miłością... było coś jeszcze. Znajome, zimne macki poczucia zdrady i rozczarowania wpełzły do jej serca, by zakorzenić się w nim już na zawsze.

Henry był jedną z dwóch osób, którym ufała bezgranicznie, a teraz okazało się, że ją zdradził, ukrył przed nią prawdę i nie było już sposobu, by go o nią zapytać. Ileż by dała, żeby przywrócić go do życia. Tylko czy prawda nie okazałaby się jeszcze bardziej bolesna? Może Henry chciał ją w ten sposób chronić? Czasem niewiedza jest błogosławieństwem, jednak... 

Dziewczyna w czerwonej pelerynie



Ten film chciałam zobaczyć dawno temu, ale jakoś mi nie doszło. Teraz się udało i powiem szczerze, że żałuję, iż nie obejrzałam go w kinie. Zawsze lubiłam tego rodzaju filmy. Panował w nim niesamowity klimat, tajemnicy i grozy jednocześnie. Naprawdę coś niesamowitego. Fabuła też wcale nie tak banalna jak mogłoby się wydawać. To taka ulepszona wersja czerwonego kapturka dla dorosłych. Bardzo ładnie została też pokazana hermetyczna społeczność wioski, wszystkie koligacje i powiązania. No i co tu dużo mówić uwielbiam Amandę Seyfried w tej roli :) Ogólnie gorąco polecam film jeśli ktoś lubi filmy z elementami fantasy :) 

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Becca Fitzpatrick - Finale



Ostatnio mam coraz mniej czasu na czytanie. Może przez moje ciągłe napięcie w ostatnim czasie, ciężko mi trafić na książkę, która spodobałaby mi się w pełni? Nie mam pojęcia.

Finale to ostatnia, 4 część Szeptem. Tak szumnie została okrzyknięta najbardziej romantycznym zakończeniem. Cóż... ja tam nie widziałam nic porywającego. Sama książka nie była zła, ale momentami strasznie mi się dłużyła. Wiele wątków musiałam sobie przypomnieć (jako, że od poprzedniej części minęło sporo czasu), często też odkładałam tę książkę i sięgałam po inne zajęcia, co mi się nie zdarza, kiedy wciąga mnie fabuła. Nora i Patch jakoś stracili swój urok. Gdzieś po drodze od pierwszej części stracili swój urok. I choć sama fabuła i sieć zagadek była pomysłowa, to chyba nie do końca rozwinięta na korzyść. Czegoś mi zabrakło. Zakończenie mnie nie poruszyło. Ot... zwykła bitwa, nieopisana jakoś wyjątkowo szczegółowo, wręcz przeciwnie. Nie było jakichś większych dramatów i trzymania w napięciu. Dla mnie to było jakieś nijakie. 

Zawsze serię Szeptem porównywałam z Upadłymi, pewnie dlatego, że zaczęłam je czytać w tym samym czasie. O ile na początku bardziej podobało mi się szeptem, o tyle w ostatecznym rozrachunku wybieram Upadłych, zwłaszcza po ostatniej części, która trzymała w napięciu, była zaskakująca i przede wszystkim bardzo emocjonalna i wzruszająca. To tyle, wybór lektury serii Szeptem pozostawiam w Waszych rękach. Ja ani nie polecam ani nie odradzam :) Ach... zdecydowany plus za okładkę, ta jest niestety lepsza od treści.

Welcome to the Rileys


Na film trafiłam zupełnie przypadkiem w HBO GO. Obejrzałam ze zwykłej ciekawości i muszę przyznać, że bardzo mi się podobał. Sama fabuła była genialna. Postaci nie były banalne i oklepane. Każdy miał swój własny indywidualny charakter i był obarczony problemami. Doug i Lois borykają się ze śmiercią swojej córki. Lois nie przepracowała jeszcze swojej żałoby, za to wpadła w agorafobię i szereg innych mniej oczywistych zaburzeń. Doug spotyka prostytutkę i postanawia jej pomóc, ale robi to z dużym wyczuciem. Nie naciska na nią, nie chce zabrać jej ze sobą do domu i traktować jak córkę. Zamiast tego ratuje ją z kłopotów i urządza mieszkanie. Po prostu towarzyszy jej w podróży, którą jest jej życie. Pewnie właśnie dzięki temu istnieje szansa, że młoda, zbuntowana Mallory kiedyś wreszcie wyjdzie na prostą. W filmie pięknie pokazano, jak wiele znaczy sama tylko obecność drugiej osoby, świadomość, że ma się kogoś, na kim można polegać. Sam problem prostytucji również rzuca się w oczy. Nie tak prosto wyrwać się z tego błędnego koła. Zakończenie pozostało otwarte, ale można wnioskować, że Mallory postanowiła zmienić coś w swoim życiu, przypuszczalnie na lepsze.
Film bardzo polecam, warto zobaczyć. 

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Liz Braswell - The nine lives of Chloe King



Choć istnieje książka, będę pisać o serialu, który obejrzałam. Książka ukaże się w języku polskim za jakiś czas, żałuję że nie mam czasu, żeby przeczytać ją po angielsku, bo sądząc po serialu, książka będzie świetna.


Tytułowa Chloe King w dniu 16 urodzin wypowiada życzenie... chciałaby bardziej ekscytującego życia. Zrządzeniem losu, jej życzenia się spełnia, choć ten stan rzeczy nie ma akurat nic wspólnego z owym życzeniem. 
Serial zaczyna się sceną, w której tytułowa bohaterka ucieka przed obcym mężczyzną, który ją zabija, a ona choć umarła, budzi się i żyje dalej. Okazuje się, że Chloe nie jest człowiekiem... a kim? Tego nie zdradzę :) Od tej chwili jesteśmy świadkami perypetii dziewczyny, która przyzwyczaja się do nowej sytuacji. Dwójka przyjaciół głównej bohaterki jest absolutnie bezbłędna, a sama Chloe wzbudza sympatię od pierwszej chwili. Nie obywa się oczywiście bez zawodów miłosnych, które dodają smaczku całej akcji. Potem sytuacja komplikuje się jeszcze bardziej, ale żeby poznać szczegóły musicie same obejrzeć, tudzież przeczytać.  Polecam, naprawdę warto :) 

Poniżej wstawiam link do promo serialu :) Nine lives of Chloe King - promo

Amanda Hocking - Wybrałam Ciebie



Sięgnęłam po tę książkę ze względu na autorkę, jako że bardzo podobała mi się trylogia Trylle. Ta pozycja nie była tak porywająca, jak poprzednia. Trudno było mi się wyzbyć porównywania do Zmierzchu, może dlatego, że niektóre podobieństwa rzeczywiście występowały. Z drugiej jednak strony, były to elementy, które pojawiają się w wielu fabułach, więc pewnie się czepiam. Trochę zabrakło mi tu oryginalności, bo znowuż pojawiają się wampiry. Może nieco inne, niż w Zmierzchu, ale zawsze... Podobała mi się natomiast koncepcja wampirzej więzi, która jest dość nietuzinkowa. Sam motyw wampiryzmu nie został jeszcze w pełni rozwinięty, ale to jest pierwsza część serii, więc jestem pewna, że więcej zostanie wyjaśnione w kolejnych częściach. Mam wrażenie, że ta jest jedynie wstępem do następnych wydarzeń. O głównych bohaterach na razie nic nie napiszę, bo nie mam o nich zdania. 
Ogólnie fabuła wzbudziła moją ciekawość i książkę pochłonęłam bardzo szybko, jednak czytałam już lepsze pozycje. Tak czy inaczej „Wybrałam Ciebie” jest dobra dla zabicia czasu

piątek, 30 listopada 2012

Fecebookowe zwyczaje..


Mój stosunek do portali społecznościowych jest dość ambiwalentny, bo choć sama posiadam konto na facebooku, to jednak trudno się  z niego dowiedzieć czegoś o samej właścicielce. Dostęp do zdjęć ma tylko ścisłe grono bliskich mi osób, a szersza grupa nie dowie się nawet jaki kierunek studiów ukończyłam. Z moich doświadczeń wynika, że portale te są źródłem wiedzy o danym użytkowniku dla osób, często niepożądanych i ciekawskich plotkarzy.  Czerpię więc chorą satysfakcję z faktu, że czasem słyszę zdanie w stylu „ a co się dzieje z... , czy nadal jest w związki z...bo z facebooka nic się nie dowiedziałam”. Nie bawi mnie upublicznianie swojego życia prywatnego, publikowanie swoich aktualnych myśli. Rozumiem, że dość duża grupa osób czuje potrzebę chwalenia się swoim osiągnięciami, partnerem, czy dobrami materialnymi. Ja nie potrzebuję aprobaty społecznej z tego rodzaju źródeł. Śmieszą mnie posty ze zdjęciem sukienki z podpisem „właśnie wybieram sukienkę na wieczorną imprezę”. Nie potrafię za to zrozumieć wrzucania na portal zdjęć swoich dzieci nagich w wannie, lub tuż przed kąpielą. Rozumiem rodzicielską dumę, ale w sieci grasuje tylu chorych ludzi i pedofili, że szansa, iż taki trafi na twoje dziecko jest całkiem realna. Po co więc to robić? Jeśli jakaś 19-latka wrzuca zdjęcia w pozach jednoznacznie zachęcających do postrzegania jej jako obiekt czysto seksualny, to jej wola, nie mnie to oceniać, ale ja się na to nie piszę. 


Powyższy obrazek otrzymałam mailem, cóż trafie podsumował nasze czasy. Nic dodać, nic ująć.  

Sylvia Day - Dotyk Crossa



Czytając tę książkę nie sposób nie porównywać jej do 50 twarzy Greya. I choć obie pozycje mają wspólne cechy, to jednak w ostatecznym rozrachunku różnią się. W tym poście będę nawiązywać do Greya, pewnie powstanie coś na kształt porównania. 

Dotyk Crossa też jest trylogią, więc przypuszczam, że akacja jeszcze się rozwinie, w dalszych częściach. W tej książce przede wszystkim nie mamy tego elektryzującego, mrocznego i tak bardzo tajemniczego klimatu, jak to się miało w przypadku Greya. Nie było też tylu punktów kulminacyjnych, które były przyczyną licznych zwrotów akcji. Klimat jest więc zupełnie inny. Występują wątki dominacji seksualnej, ale w tej części były zaledwie wspomniane i nie sądzę żeby rozwinęły się szczególnie mocno w kolejnych częściach (nie twierdzę, że to źle). To, co mi trochę przeszkadzało to język, którego używano do opisów aktów seksualnych. Niektóre określenia były nieco zbyt wulgarne, jak dla mnie. Rozumiem, że to był zabieg, żeby pokazać pewną dzikość samego aktu, ale można było to zrobić łagodniejszym językiem. Paradoksalnie ekstremalne sceny z Greya były bardziej subtelne, niż te tu. 
Główna bohaterka Eva, wcale nie jest biedną dziewczyną i w dodatku dziewicą, wręcz przeciwnie. Ma 24 lata, bogatego ojczyma i niczego jej nie brakuje. Tyle tylko, że boryka się z trudną przeszłością, która znacznie utrudnia jej relacje z mężczyznami. Główny bohater natomiast - Gideon - to mężczyzna bogaty, nieziemsko przystojny i apodyktyczny, a przy tym boryka się z trudnymi doświadczeniami. Nie widać tu tego splendoru i blichtru bogactwa jak u Greya, a szkoda, bo lubię czytać o świecie, w którym mnie samej nie będzie dane się obracać. Mamy więc istną mieszankę wybuchową, bo doświadczenia z przeszłości tej dwójki znacząco wpływają na ich wzajemną relację. Tak sobie myślę, że zachowanie Gideona nie zawsze może być jasne dla przeciętnego czytelnika, można było nad tym bardziej popracować. Główni bohaterowie są zaburzeni, i pod tym względem (ogromu ich problemów) treść jest dużo bardziej zatrważająca, niż u Greya. Bo kiedy uświadomimy sobie ogrom krzywdy tej dwójki, to trudno to przełknąć. Do tego dochodzi jeszcze matka Evy, która raz po raz się przewija w treści, jej ojczym, który jest człowiekiem raczej skomplikowanym i współlokator Evy, równie zaburzony jak ona sama. To wszystko tworzy niesamowitą sieć, skomplikowanych relacji. Momentami czułam się jakbym czytała przebieg terapii i słuchała Dialogu Sokratejskiego, ale to akurat plus dla autorki za wiedzę i znajomość tematu. 

Podsumowując, warto przeczytać Dotyk Crossa. Jeśli komuś podobało się 50 twarzy Greya istnieje prawdopodobieństwo, że i ta pozycja przypadnie mu do gustu. Ja wolę Greya ale Cross też jest uroczy na swój własny, indywidualny sposób.

środa, 7 listopada 2012

„Skrzydlaci-Potępienie” by Heavenly_Feather




Na to opowiadanie autorskie trafiłam zupełnie przypadkiem, wyszukując pliki na chomiku. Żałuję, że tak późno. Potępienie to pierwsza część trzyczęściowej serii. Kiedy zaczęłam czytać, naprawdę trudno było się oderwać od lektury. 

Historia opowiada o Elisabeth, dziewczynie, która jest zwykłą nastolatką. Czasem tylko ma   przewidzenia i dziwne sny. Nawet jeśli brzmi to banalnie, to wcale takie nie jest. Głównej bohaterki nie sposób nie polubić. Podobnie rzecz ma się z jej przyjaciółką, Dru. Obie rozbawiły mnie nie jeden raz. Ich dowcip i teksty rozkładały mnie na łopatki, dzięki czemu naprawdę miło spędzałam czas. Alex natomiast, to postać, która intrygowała od samego początku. Początkowo trudno było mi go wyczuć, z czasem zyskiwał coraz większą sympatię. I tylko przeczucie mówiło, że to tak naprawdę cisza przed burzą. 

Fabuła była wciągająca, wzbudzała ciekawość i trzymała w napięciu, tam, gdzie było to potrzebne. Nie wszystko było takie, jak się początkowo wydawało. Autorka potrafiła zmylić czytelnika, żeby później zaskoczyć go ze zdwojoną siłą. Sam pomysł też jest bardzo ciekawy i niebanalny.

Całość została napisana lekkim językiem, czytało się więc łatwo i przyjemnie, bez zgrzytów. To opowiadanie śmiało mogłoby zostać wydane. Serdecznie polecam wszystkim, którzy lubią historie z wątkiem paranormalnym. A ja tymczasem mam zamiar w wolnej chwili zabrać się za drugą część :) 

Opowiadanie można znaleźć na chomiku Heavenly_Feather

niedziela, 4 listopada 2012

Grrrr...




Mam dzisiaj fatalny dzień, więc sobie ponarzekam, a co... 

Nie jest żadną tajemnicą, że mężczyźni w kontaktach społecznych często błądzą po omacku. Brak im wyczucia i intuicji, nie odróżniają miliona odcieni szarości, które rządzą interakcjami ludzkimi. Żeby było jeszcze zabawniej, w sytuacji, kiedy mówi im się wprost, co zrobili źle, oni i tak nie mają pojęcia, o co nam kobietom chodzi. Zamiast tego twierdzą, że jesteśmy drobiazgowe, wymyślamy i same tworzymy sobie problemy. Jednym słowem nawet nie próbują zrozumieć. Sprawa ma się jednak zupełnie inaczej, kiedy świadomie lub nie, ugodzimy w ich dumę, wtedy wszelkie problemy ze zrozumieniem sytuacji i niuansów towarzyskich znikają, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wszystko sprowadza się do męskiego egocentryzmu, którego oni tak strasznie się zapierają, twierdząc, że kobiety w ich życiu są najważniejsze.  Co za bzdura. Ha, właśnie dlatego lubię czytać romanse, bo tam mężczyźni są tacy, jakimi chcą ich widzieć kobiety. A przecież tego w rzeczywistości nigdy nie doświadczymy. Niech więc ci wyimaginowani, papierowi bohaterowie są sobie czuli, troskliwi, nieziemsko przystojni i czego tam jeszcze dusza zapragnie, bo kiedy zaczyna mnie męczyć rzeczywistość, zawsze mogę udać się w świat fantazji, która koi moje nerwy. 

piątek, 2 listopada 2012

Lauren Barnholdt - Nie mogę powiedzieć ci prawdy



Tę książkę przeczytałam w całości za pierwszym podejściem, jednak nie polecę jej starszym czytelnikom, niż nastolatki. Osobom w wieku 20+ ta pozycja mogłaby się wydawać nieco płytka i błaha. Patrząc na nią z punktu widzenia nastolatki, stwierdzam, że jest idealna. Niezbyt skomplikowana fabuła, skupia się na problemach, które są ważne w tej grupie wiekowej, a przede wszystkim jest realna. Nie ma się tego poczucia, że to sztucznie utworzony świat przez osobę dorosłą, która próbuje wkupić się w łaski młodszych czytelników. Język, jakim została napisana ta książka, również jest adekwatny do wieku, zdarzają się wulgaryzmy, aczkolwiek nie w przesadnej ilości, kompletnie więc nie rażą. 

Sama fabuła kręci się wokół dwóch bohaterów, którzy poniekąd zostali zmuszeni do zmiany środowiska. Tak zaczyna się ich wspólna przygoda. Nie ma tu jakichś przesadnych dramatów, czy ciężkich tematów. Gdybym miała napisać krótko, o czym jest ta książka, to powiedziałabym, że o kłamstwie i jego konsekwencjach. Co zaskakujące, historia została napisana z dwóch perspektyw, głównego bohatera i bohaterki. Możemy więc obserwować wydarzenia z dwóch punktów widzenia, które przeplatają się wzajemnie. Bohaterów nie sposób nie polubić, zyskali moją sympatię od pierwszych stron.

Podsumowując, mnie ta książka przypadła do gustu. Czasem dobrze przypomnieć sobie, jak to było być nastolatką i zmierzyć się z dylematami, które teraz wydają się całkiem błahe, wtedy jednak były ogromne. Polecam nastolatkom, odradzam starszym czytelnikom. 

Nalini Singh - Archangel’s Storm



Ach, kiedy sięgam po kolejne części serii o Łowcach Gildii, wzdycham z pewną tęsknotą za Eleną i Rafaelem. I choć, Zarówno Honor, jak i Mahiya zdobyły moją ogromną sympatię, to Elena skradła moje serce. 

Samą autorkę kocham miłością bezwarunkową. Czasem spotykam się z  ostrą krytyką pod jej adresem, pertraktującą o tym, iż jej bohaterowie, zawsze są piękni i intrygujący, często złamani w przeszłości. Trudno obalić ten argument, bo to prawda. Dla mnie jednak, to jej ogromny atut, bo czy takich mężczyzn spotyka się na codziennie na ulicy? Nie... właśnie dlatego lubię sobie o nich poczytać i oddać wodze fantazji. Bohaterowie Nalini są więc piękni i złamani, ale przy tym wielowymiarowi, niebanalni i ciekawi. Mają w sobie coś, co sprawia, że chcę się o nich dowiedzieć coraz więcej i więcej. I nie ma znaczenia, czy to seria o Łowcach Gildii, czy o rasie Psi. 

Archangel’s Storm opowiada o Jasonie czarnoskrzydłym aniele i księżniczce, będącej siostrzenicą Nechy. Jason intrygował mnie od samego początku, jednak zanim zaczęłam czytać tę część, żałowałam, że nie jest ona o moim ulubieńcu Illiumie. W ostatecznym rozrachunku nie jestem zawiedziona. To, co uderzyło mnie chyba najbardziej, to odmienność Mahiyi od poprzednich bohaterek. Mahiya była bardziej... delikatna, kobieca i słodka, co wcale nie oznacza, że była słaba. Łączyła w sobie kobiecą zmysłowość, inteligencję i siłę, co dało nam bardzo intrygującą bohaterkę. Jason natomiast... zdobył moją absolutną sympatię po tej części. Podobało mi się, że na samym końcu on nadal pozostał sobą. Otwarł się, to prawda, ale też nie do końca, dzięki temu nie było to sztuczne. Historia jego złamania była bardzo natomiast bardzo poruszająca, aż chciałoby się zapłakać. Jedyne, co mi nieco przeszkadzało, to... może nie tyle zbyt szybki rozwój akcji między dwójką głównych bohaterów, a raczej zbyt nagły. Początkowo relacja między bohaterami była bardzo subtelna, niemal niezauważalna, a potem nagle wybuchła z pełną mocą, mimo to zachowała swoją specyfikę, więc nie mam zamiaru się czepiać.

Sama fabuła i rozwój wydarzeń, zaskoczyły mnie nie jeden raz, co w przypadku Nalini jest już właściwie norą. Ona nigdy niczego nie upraszcza, wywołując o czytelnika głód, który można zaspokoić, tylko w jeden sposób - docierając do ostatniej strony. 

Gorąco polecam, nie tylko tę część ale całą serię o Łowcach Gildii. Ja z pewnością wrócę do tych książek jeszcze wielokrotnie. 

piątek, 26 października 2012

„10 Typów Kobiet, które wybierają mężczyźni”




Rozbawił mnie dzisiaj artykuł (choć to akurat niefortunne określenie), na który trafiłam na Onecie. Tekst jest na tyle krótki, że zamiast podawać link, wkleję go poniżej:

"Mężczyźni przebadani na zlecenie portalu World of Female wskazali, jakie typy kobiet im się podobają. Ideałem jest, jeśli jedna kobieta ma w sobie aspekt każdej ze wskazanych przedstawicielek płci pięknej. Sprawdź, czy jesteś jedną z nich...

1. Dziewczyneczka
Są mężczyźni, którzy lubią nieco dziecinne kobiety. Wesołe, zabawne, odstresowujące. Zaznaczyli jednak, że dobrze jest, gdy taka dziewczyneczka bywa też odpowiedzialna i mądra. czyli chodzi tu bardziej o styl bycia niż niedojrzałość.
2. Tajemnicza dama
Kręci ich tajemnica, na pewno! Bo mogą dążyć do tego, by dowiedzieć się, co kryje się za tym frapującym niedopowiedzeniem. Tajemnica podgrzewa i urozmaica każdą relację.
3. Seksowna
No pewnie, jaki mężczyzna nie jest zainteresowany seksowną kobietą? Sam ten aspekt jednak nie sprawi, że ją poślubi czy będzie chciał regularnego związku. Jednakże na pewno seksapil przyciągnie go i "zainspiruje".
4. Dziewicza
I wcale nie musi być to sprzeczne z punktem poprzednim. Chodzi tu o pewną nieśmiałość, delikatność, brak doświadczenia w pewnych dziedzinach życia, by on mógł być tym silnym i mądrym. Bardzo podniecające.
5. Kobieta czynu
Sami uwielbiają działać i dlatego lubią, gdy i my jesteśmy aktywne. Nie musisz wspinać się na K 2, wystarczy jazda na rowerze, ale z pasją. Dla mężczyzn akcja jest zawsze sexy.
6. Rozpieszczona
Wydęte usteczka i wymagania. Tak, oni lubią przekonać się, że potrafią sprostać naszym oczekiwaniom.
7. Pewna siebie Lady
Nie ma nic bardziej atrakcyjnego niż pewność siebie w oczach kobiety. Poczucie wartości siebie, pełna akceptacja ciała, jasne życiowe priorytety. Mężczyzna obok kogoś takiego czuje się naprawdę komfortowo, a jednocześnie pewna siebie kobieta jest dla niego wyzwaniem. Miód!
8. Mamusia
Głośno tego nie mówią, ale mały chłopiec w nich potrzebuje pochwały za awans, zadbania o garderobę oraz kanapki do pracy.
9. Artystka
Zachwyt nad naszymi powidłami czy ogórkami kiszonymi jest mężczyźnie potrzebny.
10. Niekonwencjonalna
Ekscentryczna kobieta zawsze zostanie zauważona. Nieco zbuntowana, za nic mająca normy i wyzwolona pobudza ich do życia”

 
Nie chcę negować wyników sondaży i badań (nawet tych wątpliwych metodologicznie), ale czy powyższe „typy” nie pokazują, że nie ma uniwersalnego wzorca? Niemal każda kobieta może przypisać sobie cechy któregoś (jeśli nie kilku) z powyższych typów. Poza tym, każda z wyróżnionych kategorii, jest pojęciem na tyle względnym, że interpretacja może być skrajnie różna. Zawsze przy tego typu sondażach, nasuwa mi się  zdanie: „Każda potwora znajdzie swojego amatora”. Dla mnie jedno jest pewne: nie można tak bardzo upraszczać relacji damsko-męskich, to zbyt złożone mechanizmy, by wpisać je w sztywne kategorie. Zarówno kobieta, jak i mężczyzna musi mieć „to coś”. A czym jest owo coś? Nikt jeszcze tego jednoznacznie nie stwierdził. Może to i lepiej? Ta wiedza i tak nie byłaby gwarantem udanego życia małżeńskiego/partnerskiego.

Muzyka na dziś, nieco bardziej optymistyczna: Adam Lambert - Cuckoo

poniedziałek, 22 października 2012

Sometimes...



Czasami życie jest do d...

Jak się wali, to wszystko na raz. Tamten tydzień był kiepski, ale ten zaczął się fatalnie i tak samo się skończy. Nie ma szansy na to, żeby było inaczej. Cóż, trzeba zacisnąć zęby i przetrwać.


Maxwel Cathy - Klątwa Pierścienia



Dawno nie czytałam równie wciągającej książki z gatunku romansów epokowych. Podobała mi się dlatego, że była zupełnie inna niż wszystkie. Już sam początek był nietypowy i nieco tajemniczy.  Główni bohaterowie zdobyli moją sympatię od pierwszych stron. Nick, niezwykle czarujący i nieco nieprzewidywalny mężczyzna, urzeka ciętym językiem. Fiona, kobietka, której siła jest wprost imponująca, a przy tym pozostaje również krucha, choć tego nie pokazuje. Jest inteligentna, piękna i nie ma lekko w życiu. Bardzo niefortunne wydarzenie sprawia, że bohaterowie stają na swojej drodze i wtedy dopiero zaczyna się frajda dla czytelnika, ale nie mam zamiaru zdradzać szczegółów. Fabuła jest lekka i czasem potrafi zaskoczyć. Niejednokrotnie się uśmiałam. Oczywiście mogłabym się doczepić do paru szczegółów i nieścisłości, tylko po co? 

Polecam wszystkim, którzy chcą spędzić miło czas. To lektura w sam raz na chłodne, ponure, jesienne wieczory

czwartek, 18 października 2012

...

Czasem z samego rana człowiek dostaje obuchem w głowę :(


Spoczywaj w pokoju...

niedziela, 14 października 2012

Eva Voller - Magiczna Gondola



Mówi się „Nie sądź książki po okładce”, cóż, może okładka nie jest wyznacznikiem oceny książki, ale z pewnością wpływa na to, czy czytelnik weźmie ją do ręki. W przypadku Magicznej Gondoli, okładka zdecydowanie zachęca do zerknięcia w treść książki. Biorąc ją do ręki na odwrocie obwoluty możemy przeczytać: „Współczesna dziewczyna. Przystojny młodzieniec. Czerwona gondola. Klimatyczna Wenecja. Historia poza czasem.”   Czyż to nie brzmi zachęcająco? To teraz może o tym, jak wygląda rzeczywistość z mojej, całkowicie subiektywnej perspektywy.

Wszystko, co zostało napisane na okładce, to oczywiście prawda. Główna bohaterka Anna, to naprawdę typowa nastolatka, przywiązana do swoich gadżetów, mało zainteresowana tym, co rodzice mają do powiedzenia, ale przy tym również zdeterminowana i odważna. Sebastino natomiast, jest czarującym, nieco tajemniczym Włochem, który chodzi swoimi ścieżkami, a przy tym jest odpowiedzialny i nie sposób go nie lubić. 

Cała fabuła jest dość oryginalna. Może nie tyle sam motyw podróży w czasie, co cała reszta. Wiele sytuacji mnie naprawdę śmieszyło, zwłaszcza ta „transczasowa” blokada, która zamieniała najróżniejsze słowa, będące anachronizmami. Ponieważ cała historia jest pisana z punktu widzenia Anny, możemy więc poznać (często wywołujące uśmiech) jej przemyślenia dotyczące różnic epokowych. 

Sama autorka w bardzo barwny sposób opisała Wenecję, zarówno tę współczesną, jak i tę  historyczną. Rzadko się spotyka, żeby opisując życie historyczne wspominało się tak dużo o tamtejszej higienie, toaletowych zwyczajach, postępie medycyny (albo raczej jej braku). Ogromny plus za przedstawienie Wenecji w sposób rzeczywisty, bez upiększaczy, czy pominięć tego, co niekoniecznie przyjemne. Mimo to, Wenecja wcale nie straciła swojego uroku. Nadal zachwycała.

To, co mnie nie przekonało, to uczucie głównych bohaterów, które pojawiło się jakby znikąd. Możliwe, że to moja wina i najzwyczajniej w świecie tego nie zauważyłam, ale moim zdaniem było to mało wyraźne i zbyt szybkie. Tak, jakby ktoś pstryknął i bęc - są w sobie zakochani.

Ogólnie książka nie powaliła mnie na kolana, ale uważam, że była całkiem niezła i warto ją przeczytać, choćby ze względu na same opisy Wenecji z XV wieku. 

poniedziałek, 8 października 2012

Quinn Julia - Grzesznik nawrócony



Jest to historia, w miarę lekka i zdecydowanie przyjemna. Michael jest beznadziejnie zakochany w Francesce, żonie swojego stryjecznego brata. Bohater robi wszystko, żeby tylko nikt nie odkrył jego prawdziwych uczuć. Niespodziewanie kuzyn umiera, a Michael dziedziczy jego tytuł i majątek. Wtedy właśnie zaczyna się prawdziwa akcja. Jako, że Michael kochał swojego stryjecznego brata, odczuwa wielkie wyrzuty sumienia z powodu tego, że zajmuje jego miejsce. Nadal też do granic wytrzymałości pożąda młodej, pięknej wdowy po stryjecznym bracie. Boi się po nią sięgnąć, gdyż uważa, że byłaby to najwyższa forma zdrady wobec kuzyna. Jaki więc będzie rozwój wydarzeń? Musicie same przeczytać.

Jak to bywa w romansach, oczywiście jest szczęśliwe zakończenie, ale droga do niego wcale nie jest taka łatwa. Warte uwagi są dylematy moralne bohaterów, bo te nie są zbyt często spotykane w tego typu historiach. Wyrzuty sumienia i cierpienie z tym związane, oraz niebezpieczna namiętność, tworzą niepowtarzalną mieszankę. 

Serdecznie polecam wszystkim, którzy lubią epokowe treści :)

sobota, 6 października 2012

Susan Elizabeth Phillips - Arena



Jest to jedna z moich ulubionych książek. Choć czytałam ją dawno, często powracała i domagała się mojej uwagi. Być może dlatego sięgnęłam do niej ponownie. 

Czytając opis na okładce, mogłoby się wydawać, że w fabule nie ma nic szczególnego. Ojciec na siłę wydaje za mąż swoją rozpieszczoną córkę, za gburowatego człowieka. Generalnie Daisy musi wytrzymać ze swoim irytującym, przymusowym mężem pół roku, żeby otrzymać fundusz powierniczy. Brzmi tandetnie? Możliwe, ale wcale takie nie jest, okazuje się bowiem, że przymusowy mąż jest menadżerem cyrku, a rozpieszczona dziedziczka i surowe warunki cyrku - muszą zwiastować katastrofę. 

Książka urzekła mnie pod wieloma względami, jednak to, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to fakt, że autorka potrafiła sprawić, iż niejednokrotnie zwątpiłam w szczęśliwe zakończenie. Fabuła wcale nie była lekka, nawet jeśli zdarzały się sytuacje śmieszne, były zabarwione pewną dozą goryczy. Warunki cyrkowe nie należą do łatwych, wręcz przeciwnie, panują tam twarde i surowe reguły. Towarzyszenie bohaterce w tych zmaganiach było więc nie lada przeżyciem.

Daisy wcale nie była typową rozpieszczoną dziedziczką. Zdobyła moją sympatię od samego początku. Jej upór i determinacja były godne podziwu. Bezustannie musiała zmagać się z pogardą i upokorzeniem, a jednak się nie załamała. To tylko zwiększało jej determinację. Przebywanie z, delikatnie mówiąc, nieprzychylnie nastawionym małżonkiem, tylko dolewało oliwy do ognia. Zwłaszcza, jeśli owy małżonek jest nie tylko cyniczny ale również przystojny i pociągający. Wzajemne pożądanie z całą gamą negatywnych emocji  (włączając w to wyżej wymienioną pogardę) sprawia, iż akcja staje się dużo bardziej intrygująca. Wiele razy współczułam Daisy, czasem miałam ochotę rwać włosy z głowy, ale dzięki temu, ta książka tak bardzo zapadła mi w pamięć.

Zdecydowanie polecam tę pozycję wszystkim, zwłaszcza na nadchodzące, ponure, jesienne wieczory. 

Once upon a time




Jakiś czas temu koleżanka poleciła mi serial, mówiąc, że to coś zupełnie innego. Cóż, kiedy wreszcie obejrzałam cały sezon, pozostaje mi przyznać jej rację. 

Przyznaję, że podoba mi się koncepcja połączenia baśni ze współczesnym światem. Once upon a time to głównie historia królewny Śnieżki dla starszych odbiorców. Owa historia została nieco przerobiona, dodano do niej więcej wątków i treści, uzyskując coś niepowtarzalnego. Miło było zobaczyć przeplatający się świat fantazji z rzeczywistym, zobaczyć znane postaci w innych rolach. To taki powiew świeżości wśród seriali wszelkiej maści. Trochę magii, szczypta tajemnicy i chęć poznania szczegółów oraz dalszych losów bohaterów sprawiły że trudno było mi oderwać się od oglądania. 

Jako, że jest to bardzo specyficzny serial, zakładam, iż nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli ktoś jest szczególnie przywiązany do klasycznych baśni, to nie polecam tego oglądać. 

piątek, 5 października 2012

Oszukani?


Trafiłam ostatnio na cykl artykułów o „oszukanym pokoleniu”. Biorąc pod uwagę mój wiek, zaliczam się do owej kategorii. Czytam więc, że „padliśmy ofiarą oszustwa edukacyjnego”. Czy czuję się oszukana? Nie. Czy z pracą w Polsce jest trudno? Tak, ale mało gdzie nie jest?
Zgadzam się, iż w Polsce utarł się pogląd, że studia wyższe dadzą ci lepsze życie. Sama pamiętam pewnego rodzaju nagonkę, że koniecznie trzeba iść na studia, bo jak nie, to jesteś gorszy. Dla wielu osób starszych i młodszych to wykształcenie, jest czynnikiem decydującym o osądzie danego człowieka. Tyle tylko, że dla mnie to pogląd wywodzący się jeszcze z czasów komuny, i jak do tej pory starsze pokolenia nie zrewidowały go, a powinny. Jeśli już koniecznie chcemy sądzić i wnioskować o człowieku, rozpatrzmy to, jak radzi sobie w życiu. Tytuł mgr nie ma z tym wiele wspólnego. Jeśli ktoś ślepo wierzył, że dyplom gwarantuje mu pracę, to pozostaje mi tylko współczuć. Jeśli teraz zapytałabym młodego człowieka, czy woli tytuł i niepewną przyszłość na rynku pracy, czy może woli zdobyć doświadczenie np. jako mechanik i pracę ma zapewnioną, to przypuszczam, że wielu wybrałoby opcję drugą. Oczywiście, tego typu zawody nie mają takiego prestiżu, jak np. prawnik czy lekarz, ale przecież potrzebni są i tacy i tacy. Czy zatem lepiej żyć w dobrobycie będąc mechanikiem, czy może lepiej być bezrobotnym magistrem? Prestiż nie zapewni nam dobrobytu. Oczywiście wszystko znacznie upraszczam, bo inaczej nie starczyłoby mi dnia żeby rozważyć wszystkie możliwości. Tematu jakości polskiej edukacji, wolę nawet nie poruszać.
Pamiętam, jak wiele osób składało mi gratulacje z racji obrony tytułu. Kiedy odpowiadałam, że to żadne osiągnięcie, wszyscy bez wyjątku byli zdziwieni. A ja zawsze powtarzałam, że tytuł magistra w dzisiejszych czasach, to żadne wielkie osiągnięcie, ma go przecież co druga osoba. Gratulować można doktoratu, czy profesury. Jeśli jednak ktoś puchnie z dumy, bo ma tytuł mgr, to jego wola. Oby tylko owa duma nie wyprowadziła go w pole, bo z syndromem nieadekwatnych oczekiwań wśród absolwentów uczelni wyższych spotykam się na co dzień.
W kolejnym artykule zostały przytoczone wypowiedzi „oszukanego pokolenia”. Lista narzekań, zawiedzionych oczekiwań i tego jak jest trudno, nie ma końca. Oni wszyscy mają rację, tyle tylko, że chyba nie zauważają pewnej oczywistości. Rynek pracy jest jaki jest, i tego nie zmienimy. Zamiast narzekać trzeba raczej zacisnąć zęby i dostosować się do tego, co jest. Zawsze powtarzałam, że jeśli mój zawód nie przyniesie mi dochodów, to się przekwalifikuję. Nawet jeśli miałabym otworzyć firmę sprzątającą (co dla wielu jest hańbą). To nie tytuły świadczą o tym, jakim jesteśmy człowiekiem, ani czy wygraliśmy w swoim życiu. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, czasu się nie cofnie, ale przekwalifikować można się zawsze. Znaleźć pracę nie jest łatwo, ale nie jest to też niemożliwe. Masz za dużo tytułów? To nie pisz w CV wszystkich. Masz ich za mało? To zrób kolejne kursy i szkolenia. Próbuj, bierz co jest (w granicach twoich możliwości), i w międzyczasie szukaj czegoś, co bardziej ci odpowiada. Narzekanie w niczym nam nie pomoże. Musimy walczyć, bo bez walki możemy uznać się za przegranych.       

czwartek, 27 września 2012

E L James – 50 Twarzy Greya, Ciemniejsza strona Greya, Nowe oblicze Greya


O powyższych tytułach, słyszał już niemal każdy, nawet Ci, którzy nie lubią czytać. Najróżniejsze portale bombardują nas opisami fenomenu tych książek. Oczywiście nie byłabym sobą, gdybym trochę nie poszperała i nie zapoznała się z komentarzami i opiniami, o tej serii. I szczerze mówiąc miałam niesamowitą zabawę, zapoznając się z tym wszystkim, ubawiłam się setnie nie jeden raz. Możemy więc przeczytać np., że to „pornol dla mamusiek”, „sado maso”, cz też, że pierwotnie był to fan fiction uwaga (!) o wampirach. Żeby było śmieszniej to ostatnie przeczytałam w szanowanym tygodniku, nie był to więc żaden komentarz, tudzież opinia. Dochodzę więc do wniosku, że wiele osób wypowiadało się, nie wiedząc tak właściwie o czym. Nie mam pojęcia, czemu miałoby to służyć, ale dociekać nie będę.


Jak zwykle, kiedy jakaś książka zostaje okrzyknięta fenomenem, natychmiast pojawiają się jej zagorzali przeciwnicy i zwolennicy. W tym wypadku nie może być inaczej. Oczywiście każdy ma prawo do własnego zdania, nie każdemu musi się wszystko podobać, gusta są przecież różne. Jednak czytając komentarze ( nie ma znaczenia czy przychylne czy wręcz odwrotnie) dochodzę do wniosku, że w większości tych wypowiedzi mam do czynienia ze skrajnym niezrozumieniem treści. Wszędzie pojawiają się głównie wzmianki o wszelkiego rodzaju scenach seksu, cóż było tego sporo, ale nie to było tu najważniejsze. Sado maso? Hmm… radziłabym co poniektórym sprawdzić to pojęcie w słowniku, bo najwyraźniej mamy tu do czynienia z pomyleniem pojęć, lub z problemem czytania ze zrozumieniem. Jednych obrzydza to, drugich obrzydza tamto… ja tu nie widziałam nic szczególnie obrzydliwego, już bardziej obrzydliwe było choćby „The red Line”.

Spotkałam się też z zarzutami, pod kątem samej poprawności tekstu i liczby powtórzeń. Cóż… tekst może i nie był szczególnie bogaty, mnie to akurat w tym wypadku nie przeszkadzało, ale domyślam się, że bardziej wrażliwi mogli mieć z tym problem. Faktem jest też, że 2 części czytałam w języku angielskim, który generalnie, charakteryzuje sporo powtórzeń, nie zwracałam więc na to uwagi. Nie mnie oceniać bogactwo językowe, nie jestem ekspertem, zostawię ocenę specjalistom.
Odnosząc się teraz do samej treści, mnie się książka bardzo podobała, i jestem pewna, że wrócę do niej jeszcze nie raz. I wcale nie chodzi mi tu o sceny seksu, bo zwracanie uwagi tylko na nie, jest nieco krótkowzroczne. Mnie zafascynowała postać samego Christiana, został świetnie wykreowany. Jest taką damską fantazją. Niesamowicie bogaty, przystojny i absolutnie niedoskonały. Mężczyzna męski w stu procentach, a jednak złamany przez swoje wcześniejsze doświadczenia. I to tu, moim  zdaniem, było prawdziwe centrum akcji. To na tym powinien się skupić czytelnik. Na wewnętrznej przemianie, jaka zaszła w tym bohaterze. Na mozolnej pracy zarówno jego, jak i jej. Na tym jak ciężko było zwalczyć wszystkie traumy. Jeden krok do przodu, dwa do tyłu. To była niezła frajda patrzeć, jak dorosły mężczyzna dorasta na naszych oczach, jak reaguje na otaczającą go rzeczywistość i jak traci nad nią kontrolę, jak próbuje walczyć o to, na czym mu zależy. Czasem było ciężko, czasem gorzko, czasem słodko. Tego samego doszukałam się w scenach seksu, tu nie chodziło o tanie podniety dla czytelnika, to miało swój sens, który został wyraźnie nakreślony i wystarczyło tylko chcieć go dostrzec. Skupiając się na tym, cała seria nabiera zupełnie innego, głębszego znaczenia. I to właśnie dlatego tak bardzo podobała mi się ta książka. Poza tym akcja była wciągająca i trzymała w napięciu.
Podobno ma powstać ekranizacja, cóż, nie jestem pewna jak miałoby to wyglądać, obawiam się, że może to przypominać porno. Pewnie obejrzę film (jeśli powstanie) z czystej ciekawości. Trwają spekulacje, kto ma grać rolę głównego bohatera, ja mam swój typ, ten ktoś pojawiał mi się przed oczami za każdym razem kiedy tylko usiłowałam sobie wyobrazić Christiana. Nie napiszę kto to, ale z pewnością nie jest to R. Pattinson.
I na koniec czy polecam tę pozycję? Ani tak, ani nie. To zależy czego, kto szuka w książkach, jeśli ktoś jest wyczulony na sceny seksualne, to może nie dać rady tego przeczytać, co wcale nie znaczy, że są paskudne. Dla mnie każda następna część była lepsza od poprzedniej, ale to moje bardzo subiektywne odczucie

poniedziałek, 24 września 2012

Robert D. Hare – Psychopaci są wśród nas


Dziś może nieco z innej beczki, albo raczej z zupełnie innej galaktyki. Książka, o której wspominam, w żadnym razie nie przypomina romansu, ani żadnych tego typu historii. Ta pozycja to reportaż o mrocznej stronie człowieka. Co więcej, ma poparcie naukowe i wcale nie jest szczególnie przyjemna. Pan Hare jest światowej sławy autorytetem w dziedzinie badań nad psychopatami, można więc polegać na jego osądzie.
Czego zatem dowiadujemy się z jego książki? Otóż słowo psychopata, kojarzy nam się zwykle ( a może tylko) z mordercami i bezwzględnymi psychopatami. Owszem, to wszystko prawda, ale jest to zaledwie wierzchołek góry lodowej. Czytając tę książkę, uświadomimy sobie, że istnieje całkiem spore prawdopodobieństwo, że osobiście spotkaliśmy psychopatę. To fascynujące i przerażające zarazem. Cóż psychopaci wcale nie muszą zabijać i rzucać się w oczy. Za to prą po trupach do celu bez skrupułów i na pierwszy rzut oka wydają się całkiem normalni.
Polecam tę pozycję wszystkim, którzy chcą sobie uświadomić pewne rzeczy, otworzyć oczy na rzeczywistość i być może przeżyć chwile grozy. Książka jest przede wszystkim pewnego rodzaju ostrzeżeniem. Mimo, że należy bardziej do tych z rodzaju naukowych, to jednak jest napisana w sposób zrozumiały dla zwykłego śmiertelnika, przez to czyta się ją łatwo i przyjemnie, na ile oczywiście opisywany  temat pozwala.

niedziela, 16 września 2012

Zawrót głowy


Miałam zwolnić, tymczasem z każdym tygodniem tylko przyspieszam. I gdzie tu logika? Jeżdżę między jedną pracą, a drugą i ciągle jeszcze próbuję się zorganizować. Już nawet musiałam wziąć do ręki dawno nieużywany terminarz, bo moja pamięć broni się przed nawałem informacji do zapamiętania. Jakby tego wszystkiego było mało, zdecydowałam się na studia podyplomowe, choć jeszcze 2 miesiące wcześniej zarzekałam się, że zrobię przynajmniej roczną przerwę. W najbliższy piątek i sobotę czeka mnie dwudniowe szkolenie, potem kolejnych kilka w bliżej nieokreślonym terminie.
Mam nadzieję, że z czasem wszystko się jakoś ustabilizuje, bo chyba nie dam rady funkcjonować na tak wysokich obrotach przez cały czas. Na razie jednak nie będę się skarżyć, mogło być gorzej.

piątek, 14 września 2012

Magiczne chwile

Jakiś czas temu przerzucając kanały w TV trafiłam na transmisję koncertu. Muzyka, którą usłyszałam była tak piękna i poruszająca, że spędziłam przed ekranem ponad godzinę. Kiedy wreszcie pojawiła się nazwa zespołu od razu wpisałam ją w google. I tu niespodzianka. Koncert w Łodzi. Był to pierwszy występ Il Divo w Polsce, a ja nie żałuję, że pojechałam.



Il Divo to grupa czterech mężczyzn, którzy wyłamują się z wszelkich standardów. Ich muzyka leży gdzieś po środku między operą i popem, a to połączenie razem z orkiestrą symfoniczną, tworzy niesamowitą ucztę dla zmysłów. To zaskakujące, jak czworo ludzi i kilkanaście instrumentów może wyczarować, coś tak pięknego.

Oczywiście, na żywo efekt był jeszcze bardziej piorunujący, bo kiedy tylko któryś z panów wspinał się na wysokie tony, aż dech zapierało i ciarki przechodziły po całym ciele. Kiedy milkli natomiast, upajałam się dźwiękami wydobywającymi się spod instrumentów orkiestry symfonicznej. Jakby tego było mało, sami panowie byli przesympatyczni. Potrafili zażartować (wielokrotnie) i nawiązać wspaniały kontakt z widownią. Skłonili nawet panie do odtańczenia salscy, w trakcie jednego utworu. Gra świateł i piękna grafika w tle, również zrobiły swoje.



To była prawdziwa uczta dla duszy i zmysłów. I choć na drugi dzień byłam niewyspana (jako, że do Łodzi mam 2,5 h drogi) to nie żałuję. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz odwiedzą Polskę, bo z ogromną przyjemnością poszłabym jeszcze raz na ich koncert.

Muzyka na dziś: Il Divo - Mama ,  Il Divo - Time to say goodbye , Il Divo - Hallelujah

poniedziałek, 10 września 2012

Nanik - Bandyta


Piszę tu o różnych książkach, które miałam przyjemność (bądź nieprzyjemność) przeczytać. Dzisiaj wspomnę o opowiadaniu autorskim.
Bandytę po raz pierwszy czytałam jako ff, ostatnio wróciłam do tej historii w wersji autorskiej i po raz kolejny się zachwyciłam. Mimo braku czasu, potrzebowałam oderwać się od codzienności, a Bandyta to świetny dystraktor.
Akcja toczy się na Dzikim Zachodzie, w otoczeniu stepów i pustynnych krajobrazów. Jako, że wszystko rozgrywa się w dawnych czasach, łatwo jest sobie wyobrazić szelest sukien i słońce palące skórę. To nadaje tej historii absolutnie wyjątkowy klimat. Bohaterowie są niebanalni, a każdy z nich jest indywidualnością nie do podrobienia. W dodatku owe postaci tworzą ze sobą istną mieszankę wybuchową. Bo czy można sobie wyobrazić pastora i byłą tancerkę prosto z saloonu razem? Albo urodzoną damę w parze z bezwzględnym bandytą, ściganym listem gończym? Jeśli nie czytało się tej historii, to rzeczywiście trudno to sobie wyobrazić. I to jedna z rzeczy, która czyni tę opowieść tak bardzo wyjątkową.
Główna bohaterka Lizzy wyżej wspomniana panna z dobrego domu, jest wcieleniem ognistego temperamentu i impulsywności. Potrafi jeździć na oklep i spędzić spontaniczną noc z nieznajomym. Jej nieustraszenie nie zna granic. A Lucas? Nasz bandyta, to postać iście zagadkowa i w pełni nieprzewidywalna, a jednak potrafi być oddany jak mało, który mężczyzna. Ukształtowały go trudne warunki i prawo przetrwania, co czyni go osobą szczególną.
Ponieważ nie chcę zdradzać treści, powiem tylko, że ta historia potrafi zaskakiwać, bawić, śmieszyć i doprowadzać do łez, trzymając przy tym w napięciu do granic możliwości. Serdecznie polecam wszystkim, którzy chcą oderwać się od rzeczywistości. Ja z pewnością wrócę do tej historii jeszcze nie jeden raz.
Bandytę można znaleźć na chomiku Nanik_ po uprzedniej prośbie o hasło.

wtorek, 4 września 2012

Changes…

Ogarnia mnie chaos i nie jest to najprzyjemniejsze. Pobudka o 5:30, żeby stawić się do jednej pracy na 6:30. Potem zaczyna się balansowanie między jedną a drugą. Wracając do domu, mam stertę papierów do przejrzenia, żeby wdrożyć się w procedury i obowiązujące przepisy. Ilość zaplanowanych dla mnie szkoleń na najbliższy rok jest zatrważająca, a projekty do opracowania mnożą się z dnia na dzień. W efekcie jestem senna już o 23:00. Nie mam pojęcia jak będzie dalej, na razie po dwóch dniach jestem nieco przytłoczona. Obawiam się, że zabraknie mi czasu na czytanie dla przyjemności. Muszę jakoś przetrwać.
Mimo braku czasu zapisałam się na fitness, cóż po dzisiejszym dniu stwierdzam, że jutro się nie ruszę. Będzie problem nawet z wejściem po schodach, i nie mam co do tego wątpliwości.
***
Fachowcy działają mi na nerwy, wystarczy spuścić ich z oka na chwilę i już coś schrzanią. Ile bym dała żeby ktoś się nimi zajął, zamiast mnie.

sobota, 1 września 2012

Phillips Susan Elizabeth - Włoskie Wakacje




Hmm... ta historia podobała mi się najmniej, z książek tej autorki, które do tej pory przeczytałam. Może dlatego, że miałam do niej zbyt wiele ale, bo sama fabuła wcale nie była zła. Z drugiej strony nie powinnam chyba pisać o tej pozycji, bo nie jestem obiektywna, jako że główna bohaterka uprawia mój zawód.
Brakowało mi tu pewnej harmonii, którą Phillips wprowadzała do książek, przynajmniej tych, które przeczytałam. Główni bohaterowie nie byli tak spójni jak się spodziewałam. A czytając odniosłam wrażenie, że bardziej interesowałaby mnie pełna historia postaci pobocznych, np. Tracy i Harry'ego, choć i tak było o nich całkiem sporo.
Jeśli natomiast chodzi o samych głównych bohaterów... dziwnie został pokazany zawód aktora. Wydawało mi się to mało realne, żeby ktoś, kto istnieje naprawdę, przebierał się do tego stopnia. Natomiast zawód psychologa, przypominał mi tu pewien rodzaj szarlatanizmu. Mało kiedy, coś co robiła bohaterka, można było podciągnąć pod realia. Za to o medytacjach wspominała całkiem często (co jest raczej dziwne), a jedyną błyskawiczną interwencją wobec problemów inncyh była modlitwa (!), co zupełnie nie ma związku z tym fachem.
Sama fabuła nie była jakoś szczególnie zaskakująca, chociaż scena, raczej nieudanego seksu, jest dość zaskakująca. Nie mam pojęcia, czemu miało służyć wprowadzenie posążka do fabuły, bo na końcu miałam uczucie pewnej nierelaności, a to przecież nie była książka fantasy.
Duży plus za piękne opisy Toskanii. Autorka wspaniale oddała klimat tego regionu i nawet wplotła trochę faktów historycznych.
Oczywiście czepiam się, bo cała książka nie była zła, ale spodziewałam się czegoś więcej. Osobiście ani nie polecam ani nie odradzam tej książki.