środa, 30 maja 2012

Zmęczenie poznawcze...

Do wczorajszej nocy byłam pewna, że mój mózg już nie funkcjonuje jak trzeba, że przeładowałam go poznawczo. Okazuje się jednak, że nie, bo gdyby tak było, przestałabym dostrzegać szczegóły. Zrobiłam więc sobie przerwę i zerknęłam na tableta. Natrafiłam na ogłoszenie o recenzjach różnych opowiadań i książkek, moja ciekawość urosła. Zostałam przekierowana na blog. Czytam jedną oponię, drugą, trzecią i myślę sobie, całkiem fajnie... a potem patrzę na lewo i widzę napis "wypromój mój blog". W tym momencie schemat osoby, który wytworzyłam sobie w głowie padł. Po chwili jednak, zacząłam się zastanawiać, czy to przypadkiem ja nie popełniam błędu. Jako, że rodzce nauczyli mnie korzystać z wiedzy i doświadczenia innych, dużo mądrzejszych ode mnie, sięgnęłam po słownik i utwierdziłam się w swoim przekonaniu.
Oczywiście każdy może się pomylić. Błędy są wpisane w ludzką naturę i nie znam jednostek, które są nieomylne... a jednak widząc coś takiego, czuję się zdezorientowana. I nie chodzi mi tu już o sam błąd ortograficzny, bo z tymi mam styczność niemal codziennie (z racji pracy z osobami z dysleksją, dysortografią etc.). Chodzi mi o sam fakt, określania siebie mianem recenzenta. Recenzent nie popełniłby tak kardynalnego błędu, jak ortografia. Poza tym w dobie worda, nie trzeba nawet sięgać po słownik, wystarczy napisać słowo a komputer zrobi resztę. Tak wiem, pewnie znowu czepiam się drobiazgów.
Uogólniając i podchodząc do tej sytuacji (i nie tylko tej) bardziej globalnie, stwierdzam, iż większość ludzi świadomie, bądź nie, jest przekonanych o własnej nieomylności, a argumentacja przeciwna, skutkujetylko większym zawężeniem pola uwagi. Osobiście wolę, kiedy ktoś zwraca mi uwagę na błędy, bo ich poprawa poszerza zakres moich kompetencji.
***
Stres coraz większy, wiedza minimalna, a komisja... cóż gorzej trafić już nie mogłam, więc mój opytymizm przepadł.

Kawałek na dziś: Nickelback - Lullaby

wtorek, 22 maja 2012

Cassandra Clare – Mechaniczny Anioł


To książka, o której chciałam napisać przed Żelaznym Królem, ale tak jak wspomniałam wcześniej , została przyćmiona.
Po tę kpozycję sięgnęłam pod wpływem przeczytanych zachwytów na jakimś forum czytelniczym. Czy je podzielam? Raczej nie, aczkolwiek to nie znaczy, że ta książka kompletnie mi się nie podobała (gdyby tak było nie skończyłabym jej czytać).
Akcja jest osadzona w epoce, ale jak dla mnie równie dobrze mogłaby być osadzona w czasach współczesnych, ponieważ opis epoki był tak nikły, że nie zauważyłabym szczególnej różnicy. Poza dorożkami i ogromnymi domami nie było jakichś szczególnych opisów, które moim zdaniem aż się prosiły. To tylko moje zdanie, bo przecież nie to było głównym celem autorki, jak sądzę.
Powiem szczerze, że zwykle czytam książki za jednym podejściem, a jeśli nie to bardzo mnie do nich ciągnie. Tę musiałam przerywać z własnej woli, bo czułam się nią znużona, ale jednocześnie ciekawa, co będzie dalej. Momentami akcja ( albo jej brak ) strasznie mi się dłużyła.
Zastanawia mnie też tytułowy mechaniczny anioł. W fabule odegrał bardzo nikłą rolę i jak dla mnie jakoś tak słabo określoną. Przez cały czas tylko sobie był, potem zerwał się i odleciał a na końcu znowu wrócił. Bardzo to było dla mnie dziwne. Być może w pozostałych dwóch częściach wyjaśni się coś więcej.
O samej głównej bohaterce nie napiszę nic, bo nic szczególnego nie utkwiło mi w pamięci. Nie pokochałam jej też jakoś mocno. Za to Jem podbił moje serce. Był bardzo ciepły i przyjazny, mimo swojej choroby. Will natomiast fascynował mnie swoim niejednoznacznym zachowaniem, czasem wręcz ambiwalentnym i był po prostu tajemniczy (a ja to bardzo lubię). Na uwagę zasługuje też Charlotte i jej mąż wieczny wynalazca, trochę nieporadny ale przy tym bardzo uroczy. Mam wrażenie, iż nie dałby sobie rady bez żony, która była twarda i potrafiła podjąć męskie decyzje, choć jej pozycja była bardzo niepewna.
Podsumowując: Czy polecam tę książkę? Nie potrafię jednoznacznie odpowiedzieć, bo uważam, że warto się z nią zmierzyć, gdyż jest dość specyficzna. Z drugiej jednak strony czytałam o wiele lepsze i dużo bardziej zapadające w pamięć. Osobiście nie mam szczególnej ochoty przeczytać drugiej części, może kiedyś… kiedy będę się bardzo nudzić…

poniedziałek, 21 maja 2012

Niespodziewanie...


Jeśli istnieje ktoś, kto potrafi uśpić moją czujność, to jest to mój mężczyzna. Chyba go nie doceniałam, nie przypuszczałam, że będzie działał z zaskoczenia, w dodatku skrzętnie przeprowadzając wcześniej wywiad. Jak to możliwe, że nawet przez myśl mi nie przeszło coś takiego? Zawsze podchodziłam do tego z pewnym dystansem, nie przypuszczałam, że dostarczy mi to tyle emocji. A jednak. Znajomi pytają jak się czuję? Normalnie, bo od ośmiu lat wiem, z kim chcę spędzić życie.
Muzyka na dziś: Dżem - Do kołyski

wtorek, 15 maja 2012

Przyszedł czas…

Wyznaczono datę… Nie wiem czy się cieszyć, czy może raczej płakać? Z jednej strony świetnie, wreszcie zamknę pewien rozdział i będę mogła ruszyć dalej. Z drugiej jednak wiem, że teraz czekają mnie ponad dwa tygodnie ostrego wkuwania, co przy moim notorycznym braku czasu, oznacza zarwane noce. Boję się, że nie dam rady ogarnąć tego wszystkiego, ale… nie mam wyjścia, muszę…
Z jednoznacznie pozytywnych akcentów tego dnia? Dostałam dwa duże pęczki/bukiety konwalii, bez okazji, po prostu dlatego, że lubię. Teraz będę upajać się ich zapachem do czasu, aż zwiędną. Drugi pozytyw? Dziś kurier dostarczył mi zamówione buty, moja szafa powiększyła się więc o parę małych dzieł sztuki :)
Muzyka na dziś: dość wakacyjnie Simple Plan - Summer Paradise 

sobota, 12 maja 2012

Spontaniczna wycieczka

Od dziecka kochałam zamki i pałace. Pobudzały moją dziecięcą wyobraźnię. Teraz kiedy jestem dość stara, fascynacja tymi budowlami wcale mi nie przeszła. Będąc wśród zamkowych murów, słuchając niesamowitych historii, moja wyobraźnia nadal pracuje na wysokich obrotach, choć może nie w kategoriach księżniczek i białych rumaków :)

Wycieczka na zamek Czocha, była efektem długiego weekendu. I choć mężczyźni wybrali się na motorach, a ja byłam jedynym kierowcą, który podjął się prawie trzygodzinnej trasy w jedną stronę, to jednak nie żałuję. Zdecydowanie było warto pojechać do Leśnej i zobaczyć tę jakże tajemniczą perełkę architektury. Jedyny powód mojego żalu, to bardzo ograniczona możliwość zwiedzenia zamku w środku. Jako że jest to również hotel, część została przerobiona na pokoje hotelowe. Można nawet wynająć główną sypialnię właściciela zamku z oryginalną łazienką (z oryginalnym sanitariatem i ceramiką) oraz garderobą z gigantycznym czterostronnym lustrem. Podobno apartament ten cieszy się szczególnym powodzeniem u nowożeńców, czego akurat ja nie potrafię zrozumieć. I nawet nie chodzi o fakt, że sypialnia ta jest ciemna i raczej przytłaczająca, choć wyjątkowa. Ale, nie chciałabym spędzać nocy poślubnej w oryginalnym łożu z którego kilka setek lat wcześniej zrzucano niechciane kochanki wprost do lochów. Oczywiście teraz ten mechanizm został zablokowany, ale zawsze… nie wydaje mi się to specjalnie romantyczne. Być może do wyobraźni nowożeńców bardziej przemawia fakt, iż kiedyś małżonek musiał zapukać w drzwiczki do łoża i wcale nie chodziło o pukanie ręką. Nie wiem, ale ja nie chciałabym tam spać, za co pewnie odpowiedzialna jest moja wyobraźnia.


Przechadzając się wśród starych murów, przemierzając ukryte przejścia i zwiedzając lochy z salami tortur nie mogłam się otrząsnąć z myśli, jak dziwne i okrutne były tamte czasy. Wystarczył kaprys jakiegoś szlachcica i człowiek znikał zapomniany z tego świata. Wystarczyło pomówienie, alby znaleźć się w sali tortur. Szczególne wrażenie robiło krzesło przeznaczone dla „czarownic” drewniane i całe pokryte ostrymi, metalowymi kolcami, które wbijały się głęboko w skórę.




Jak każdy zamek i ten ma swoje legendy i unikalne historie. Choć jest ich kilka, mnie w pamięci została jedna, o pięknej Urlrice, którą za niewierność mąż, po powrocie z wojny, zrzucił do studni, a dziecko kazał zamurować żywcem w białym, marmurowym kominku, który zachował się do dziś. Podobno w tamtych czasach takie praktyki był chlebem powszednim, a zamurowywanie zwłok w murach zamków miało przynosić szczęście. Brr ciarki mnie przechodzą, kiedy o tym myślę. W każdym razie studnię zwaną studnią niewiernych żon, podobnie jak kominek możemy zobaczyć dziś.


I na koniec, nie mogę pominąć pięknej okolicy. Lasy i rzeka wokół zamku są cudowne, a majowa zieleń tylko dodawała im uroku. Możliwość zobaczenia zamku od strony wody, z małego stateczku jest bardzo urokliwa. Wiem, że wiele osób nie słyszało o zamku Czocha. Zwykle jest pomijany przy wymienianiu naszych narodowych zabytków, a szkoda, bo filmowcy potrafili się nim zachwycić.

piątek, 11 maja 2012

Julie Kagawa – Żelazny Król i Żelazna Córka


Hmm… miałam napisać o książce, którą przeczytałam wcześniej, ale jakoś tak się stało, że te dwie przyćmiły tę wcześniejszą.
Żelazny Król i Żelazna Córka to dwie części trzytomowej serii Żelazny Dwór. Wpadłam na nie w empiku (przyciągnęła mnie okładka pierwszej części) i kupiłam pod wpływem impulsu. Teraz mogę otwarcie powiedzieć, iż nie żałuję zakupu.
Świat wykreowany przez Kagawę (w porównaniu do innych książek, które czytałam w ostatnim czasie) jest chyba najbardziej zbliżony do tego starego, typowego fantasy. Mamy tu świat ludzi i świat magii, ze wszystkimi magicznymi stworzeniami. Kraina Nigdynigdy jest wyjątkowa, ponieważ Julie dodała do niej świat techniki i postępu cywilizacyjnego, który akurat w tym wypadku nie jest niczym dobrym, a wręcz niepożądanym i szkodliwym. Nigdynigdy wcale nie została wykreowana jako baśniowy świat, pełen cudowności i ciepła. Owszem, przebijały się opisy pięknych krajobrazów i kolorów, ale w głównej mierze magiczny świat był nieprzystępny i pełen niebezpieczeństw. Jak to zwykle bywa magiczna kraina rządzona jest przez siły dobra i zła - tu dwa dwory Zimy i Lata, jednak co ciekawe wcale nie jest tak, że to stereotypowy podział na tych dobrych i tych złych. Zarówno władczyni Zimy, jak i władca Lata, są bezwzględni i dość oziębli w obyciu, nawet względem własnych dzieci.
To, co uwielbiam najbardziej w tego typu książkach, to swoiste odczucie, że nic tu nie dzieje się przypadkowo. Tu było to bardzo wyraźne, do tego stopnia, iż pierwsze 1,5 strony znalazło odzwierciedlenie w drugiej części.
Książki te są pełne niespodzianek i zaskakujących zwrotów akcji. I tu, choć może nie zabrzmi to zachęcająco, z ręką na sercu stwierdzam, iż druga część jest o wiele ciekawsza niż pierwsza. Po przeczytaniu obu mam wrażenie (być może słuszne), że Żelazny Król był tylko wprowadzeniem do dalszych wydarzeń.
Teraz przydałoby się coś wspomnieć o samych bohaterach. Główną bohaterką jest Megan, nastolatka, która jest szkolnym popychadłem i choć dla wielu może to brzmieć raczej zniechęcająco, to tutaj zupełnie nie przeszkadza. Powiedziałabym, raczej, że to w jakiś sposób kształtuje bohaterkę, ponieważ przebywając w krainie Nigdynigdy, też nieustannie spotyka się z pogardą (dlaczego? Musicie same przeczytać). Te doświadczenia czynią ją jednak silniejszą, a wydarzenia, z którym przyszło jej się zmierzyć, pozwalają jej dojrzeć i czynią z niej zupełnie inną nastolatkę niż na początku.
Robin (albo Puk) zawsze wywoływał uśmiech na mojej twarzy. I choć cechowały go wierność i oddanie Megan, to jednak mojej serce podbił Ash. Zimowy książę to postać dość złożona. Potrafił być bezwzględny i okrutny, jednak pod tą maską kryła się udręczona dusza i tęsknota. To on w całej tej historii dorównywał Megan liczbą trudnych wyborów, a może nawet przewyższał. Jego wybory właściwie zawsze wiązały się z nieprzyjemnymi, czasem wręcz dramatycznymi skutkami. Pod koniec Żelaznej Córki został moim niekwestionowanym ulubieńcem z całej tej historii.
Zapomniałam wspomnieć, że mamy tu do czynienia ze swego rodzaju trójkątem miłosnym (co, jak zauważyłam jest dość popularne ostatnio), jednak nie przyćmiewa on innych wydarzeń i jest raczej podrzędny, aczkolwiek znacząco wpływa na akcję.
Sądząc po Żelaznej Córce ostatnia część będzie równie świetna, co druga. Wiele, nie zostało jeszcze wyjaśnione i pewnie wiele się jeszcze wydarzy. Widzę więc ogromny potencjał. Pozostaje mi jedynie czekać na ostatnią część serii  Żelaznego Dworu.
Jeśli ktoś lubi zaczarowany świat niekoniecznie cudowny i bezpieczny, jeśli ktoś przepada za elfami i całą gamą magicznych stworzeń, jeśli dla kogoś romans w tle jest dodatkową pikantną nutką, to zachęcam do przeczytania tych książek, bo naprawdę warto.

niedziela, 6 maja 2012

J.R. Ward - Mroczny Kochanek

Zawsze kiedy wokół jakieś książki robi się większy szum, zastanawiam się o co tyle krzyku. Jako, że tego typu zjawiska wzbudzają moją ciekawość, z reguły więc sięgam po osławioną książkę i zaczynam czytać (o czym już chyba nie raz wspominałam). Tak też było w przypadku Mrocznego Kochanka. Właściwie gdyby nie owy szum, nie przeczytałabym tej książki, bo sam opis nie robił na mnie szczególnego wrażenia.
Mroczny Kochanek to pierwszy tom serii Bractwo Czarnego Sztyletu. Czytałam tę książkę już jakiś czas temu, ale wcześniej nie miałam czasu, żeby coś o niej napisać. Jest to pozycja dedykowana zdecydowanie starszym czytelniczkom, ze względu na występujące sceny seksu, wulgaryzmy, a nawet pewną brutalność. Choć brzmi to niezbyt przyjemnie, to w rzeczywistości to wszystko bardzo ładnie pasuje i przynajmniej ja nie miała wrażenia, że jest to sztuczne, czy też nastawione na przyciągnięcie uwagi czytelnika. Ta książka po prostu ma taki klimat.
Bardzo podobał mi się tu obraz wampirów, zwłaszcza głównego bohatera, który wcale nie był ideałem, miał swoje wady i zalety. Nawet to, że miał bardzo słaby wzrok wydawało się być bardziej zaletą niż wadą. Główna bohaterka również wzbudziła moją sympatię. Cechowała ją siła charakteru, odwaga i zdecydowanie. Oboje tworzyli bardzo zgrane połączenie, co nie znaczy że zawsze zgodne.
Postaci poboczne również były świetnie wykreowane, ale tu akurat nie ma się czemu dziwić, gdyż każda część tej serii jest właściwie dedykowana innemu bohaterowi.
Kolejną rzeczą, która rzuciła mi się w oczy, była rzeczywistość wykreowana przez autorkę. Zasady panujące między wampirami i specyficzne nazwy oraz rytuały na długo zapadają w pamięć. Słowniczek umieszczony na początku książki był świetnym pomysłem, ponieważ nazw własnych jest tu bardzo dużo, a dzięki słowniczkowi czytelnik nie gubi się w ich znaczeniu.
To co ja zapamiętałam do dziś to sceny, które mnie wzruszyły. Być może stało się tak dlatego, że ogólny klimat był raczej mroczny i właśnie te sceny odznaczały się bardziej niż inne. Nie zmienia to jednak faktu, że sam moment przemiany utkwił mi w pamięci i pewnie na długo w niej pozostanie.
Na koniec dodam, że czuję lekki niedosyt, gdyż chciałabym przeczytać kolejny tom o dwójce tych samych bohaterów w roli głównej a takowego nie ma. Jako że stali się moimi ulubieńcami nie mam na razie motywacji, by sięgnąć po drugi tom, jednakże niewykluczone, że jeszcze kiedyś się skuszę.

Amanda Hocking – Rozdarta

To druga część Rozdartej, o której pisałam w którymś z wcześniejszych postów. O ile pierwszym tomem byłam zachwycona, o tyle tym jestem oczarowana. Czekając na tę część poczytałam sobie opinie i duże było moje zaskoczenie, gdyż wiele opinii było negatywnych. Wśród zarzutów znalazły się banalność i kiepskie teksty, które spodobają się tylko nastolatkom. Dla mnie takie wypowiedzi są czystym absurdem, gdyż ta książka zalicza się do literatury młodzieżowej i do niej właśnie jest kierowana, jeśli więc ktoś szuka bardziej wysublimowanych dialogów niech sięgnie po literaturę bardziej ambitną.
Skupiając się na samej treści, nie widzę by była banalna. Świat, który stworzyła Hocking, moim zdaniem jest unikalny i wyjątkowy. Co więcej, w tej części główna bohaterka ostatecznie wcale nie podąża za głosem serca i wybiera rozsądek, co chyba nie jest szczególnie popularne w tego typu historiach. W dodatku musi dokonać niejednego wyboru, które wcale nie są łatwe i oczywiste. Atmosfera otoczenia też jej nie pomaga i jest jeszcze pierwsza miłość, która w tej części wcale nie jest słodka i cukierkowa.
Nie napiszę wiele, ponieważ znowu nie chcę ujawniać treści. Byłam zaskoczona ostatecznym wyborem bohaterki, do tego stopnia, że zerknęłam do ostatniej części w wersji anglojęzycznej. Nie czytałam całej, tylko przekartkowałam, ale nawet tak niewielka ilość informacji pozwoliła mi dostrzec fakt, iż nastąpią zwroty akcji, a odpowiedź na pytanie z kim zostanie bohaterka wcale nie jest oczywista, co moim zdaniem jest ogromnym atutem, gdyż w większości tego typu książek od samego początku wiadomo kto stworzy parę.
Mimo nie zawsze przychylnych opinii, ja z czystym sumieniem polecam tę książkę. Pod warunkiem, że będzie się na nią patrzeć w kategoriach literatury młodzieżowej.

Atmosfera kibiców

Nigdy nie byłam zagorzałym kibicem piłki nożnej… i nadal nie jestem. Niektórzy pewnie mogliby nazwać mnie ignorantką, bo interesuję się tylko bardzo ogólnymi faktami związanymi z tematem. Do wieczora nie miałam pojęcia, że Wrocław gra dziś o mistrzostwo Polski. Mimo to, cieszę się, że wygraliśmy. Bardziej jednak uderza mnie atmosfera, jaka zapanowała na rynku. Znalazłam się tam w drodze na kolację z przyjaciółką, trwało to dosłownie kilka minut, a atmosfera ogólnej radości, wrzawy i krzyków udzieliła się wszystkim. Złapałam się na tym, że się uśmiecham. To zadziwiające, jak jedno wydarzenie może wpłynąć na ludzi. Jeden krzyczy i po sekundzie krzyczy cały rynek. Tyle pozytywnych emocji… szkoda, że tak rzadko mają miejsce wydarzenia wywołujące taki pozytywny odzew. Nawet stojąc na czerwonym świetle ulica rozbrzmiewała kakofonią klaksonów.  Przyjemnie patrzy się na takie zjawiska, miło wiedzieć, że w pewnych sytuacjach ludzie potrafią tworzyć jedność, nawet jeśli częściową przyczyną jest alkohol. Tak czy inaczej, dzisiaj łatwo byłoby poznać nowych ludzi i zawrzeć nowe znajomości.

A teraz dla mnie osobiście mniej przyjemna kwestia, aczkolwiek również związana z tematyką sportową. Mam na myśli hymn polskiej reprezentacji na Euro 2012. Cóż, nie miałam zamiaru tego komentować, bo zwyczajnie brak mi słów. Jest mi po prostu strasznie wstyd z powodu tego hymnu. Absolutnie nie mam nic do zespołów folklorystycznych, mimo to, taki utwór nie pasuje mi na hymn naszej reprezentacji. Pół świata będzie to oglądać, a taka piosenka chyba nie świadczy najlepiej o naszych polskich gustach, bo przecież to ludzie wybrali taką piosenkę. Wszędzie w sieci można znaleźć ironiczne komentarze czy docinki, co pokazuje że wielu osób nie satysfakcjonuje ten wybór. Cóż, stało się, teraz przyszło nam zmierzyć się z rzeczywistością z obciachowym (moim zdaniem) hymnem.

Kawałek na dziś, pozostając w tematyce: Oceana - Endless Summer  http://www.youtube.com/watch?v=5EVhiBGvVFc&feature=related