piątek, 30 listopada 2012

Fecebookowe zwyczaje..


Mój stosunek do portali społecznościowych jest dość ambiwalentny, bo choć sama posiadam konto na facebooku, to jednak trudno się  z niego dowiedzieć czegoś o samej właścicielce. Dostęp do zdjęć ma tylko ścisłe grono bliskich mi osób, a szersza grupa nie dowie się nawet jaki kierunek studiów ukończyłam. Z moich doświadczeń wynika, że portale te są źródłem wiedzy o danym użytkowniku dla osób, często niepożądanych i ciekawskich plotkarzy.  Czerpię więc chorą satysfakcję z faktu, że czasem słyszę zdanie w stylu „ a co się dzieje z... , czy nadal jest w związki z...bo z facebooka nic się nie dowiedziałam”. Nie bawi mnie upublicznianie swojego życia prywatnego, publikowanie swoich aktualnych myśli. Rozumiem, że dość duża grupa osób czuje potrzebę chwalenia się swoim osiągnięciami, partnerem, czy dobrami materialnymi. Ja nie potrzebuję aprobaty społecznej z tego rodzaju źródeł. Śmieszą mnie posty ze zdjęciem sukienki z podpisem „właśnie wybieram sukienkę na wieczorną imprezę”. Nie potrafię za to zrozumieć wrzucania na portal zdjęć swoich dzieci nagich w wannie, lub tuż przed kąpielą. Rozumiem rodzicielską dumę, ale w sieci grasuje tylu chorych ludzi i pedofili, że szansa, iż taki trafi na twoje dziecko jest całkiem realna. Po co więc to robić? Jeśli jakaś 19-latka wrzuca zdjęcia w pozach jednoznacznie zachęcających do postrzegania jej jako obiekt czysto seksualny, to jej wola, nie mnie to oceniać, ale ja się na to nie piszę. 


Powyższy obrazek otrzymałam mailem, cóż trafie podsumował nasze czasy. Nic dodać, nic ująć.  

Sylvia Day - Dotyk Crossa



Czytając tę książkę nie sposób nie porównywać jej do 50 twarzy Greya. I choć obie pozycje mają wspólne cechy, to jednak w ostatecznym rozrachunku różnią się. W tym poście będę nawiązywać do Greya, pewnie powstanie coś na kształt porównania. 

Dotyk Crossa też jest trylogią, więc przypuszczam, że akacja jeszcze się rozwinie, w dalszych częściach. W tej książce przede wszystkim nie mamy tego elektryzującego, mrocznego i tak bardzo tajemniczego klimatu, jak to się miało w przypadku Greya. Nie było też tylu punktów kulminacyjnych, które były przyczyną licznych zwrotów akcji. Klimat jest więc zupełnie inny. Występują wątki dominacji seksualnej, ale w tej części były zaledwie wspomniane i nie sądzę żeby rozwinęły się szczególnie mocno w kolejnych częściach (nie twierdzę, że to źle). To, co mi trochę przeszkadzało to język, którego używano do opisów aktów seksualnych. Niektóre określenia były nieco zbyt wulgarne, jak dla mnie. Rozumiem, że to był zabieg, żeby pokazać pewną dzikość samego aktu, ale można było to zrobić łagodniejszym językiem. Paradoksalnie ekstremalne sceny z Greya były bardziej subtelne, niż te tu. 
Główna bohaterka Eva, wcale nie jest biedną dziewczyną i w dodatku dziewicą, wręcz przeciwnie. Ma 24 lata, bogatego ojczyma i niczego jej nie brakuje. Tyle tylko, że boryka się z trudną przeszłością, która znacznie utrudnia jej relacje z mężczyznami. Główny bohater natomiast - Gideon - to mężczyzna bogaty, nieziemsko przystojny i apodyktyczny, a przy tym boryka się z trudnymi doświadczeniami. Nie widać tu tego splendoru i blichtru bogactwa jak u Greya, a szkoda, bo lubię czytać o świecie, w którym mnie samej nie będzie dane się obracać. Mamy więc istną mieszankę wybuchową, bo doświadczenia z przeszłości tej dwójki znacząco wpływają na ich wzajemną relację. Tak sobie myślę, że zachowanie Gideona nie zawsze może być jasne dla przeciętnego czytelnika, można było nad tym bardziej popracować. Główni bohaterowie są zaburzeni, i pod tym względem (ogromu ich problemów) treść jest dużo bardziej zatrważająca, niż u Greya. Bo kiedy uświadomimy sobie ogrom krzywdy tej dwójki, to trudno to przełknąć. Do tego dochodzi jeszcze matka Evy, która raz po raz się przewija w treści, jej ojczym, który jest człowiekiem raczej skomplikowanym i współlokator Evy, równie zaburzony jak ona sama. To wszystko tworzy niesamowitą sieć, skomplikowanych relacji. Momentami czułam się jakbym czytała przebieg terapii i słuchała Dialogu Sokratejskiego, ale to akurat plus dla autorki za wiedzę i znajomość tematu. 

Podsumowując, warto przeczytać Dotyk Crossa. Jeśli komuś podobało się 50 twarzy Greya istnieje prawdopodobieństwo, że i ta pozycja przypadnie mu do gustu. Ja wolę Greya ale Cross też jest uroczy na swój własny, indywidualny sposób.

środa, 7 listopada 2012

„Skrzydlaci-Potępienie” by Heavenly_Feather




Na to opowiadanie autorskie trafiłam zupełnie przypadkiem, wyszukując pliki na chomiku. Żałuję, że tak późno. Potępienie to pierwsza część trzyczęściowej serii. Kiedy zaczęłam czytać, naprawdę trudno było się oderwać od lektury. 

Historia opowiada o Elisabeth, dziewczynie, która jest zwykłą nastolatką. Czasem tylko ma   przewidzenia i dziwne sny. Nawet jeśli brzmi to banalnie, to wcale takie nie jest. Głównej bohaterki nie sposób nie polubić. Podobnie rzecz ma się z jej przyjaciółką, Dru. Obie rozbawiły mnie nie jeden raz. Ich dowcip i teksty rozkładały mnie na łopatki, dzięki czemu naprawdę miło spędzałam czas. Alex natomiast, to postać, która intrygowała od samego początku. Początkowo trudno było mi go wyczuć, z czasem zyskiwał coraz większą sympatię. I tylko przeczucie mówiło, że to tak naprawdę cisza przed burzą. 

Fabuła była wciągająca, wzbudzała ciekawość i trzymała w napięciu, tam, gdzie było to potrzebne. Nie wszystko było takie, jak się początkowo wydawało. Autorka potrafiła zmylić czytelnika, żeby później zaskoczyć go ze zdwojoną siłą. Sam pomysł też jest bardzo ciekawy i niebanalny.

Całość została napisana lekkim językiem, czytało się więc łatwo i przyjemnie, bez zgrzytów. To opowiadanie śmiało mogłoby zostać wydane. Serdecznie polecam wszystkim, którzy lubią historie z wątkiem paranormalnym. A ja tymczasem mam zamiar w wolnej chwili zabrać się za drugą część :) 

Opowiadanie można znaleźć na chomiku Heavenly_Feather

niedziela, 4 listopada 2012

Grrrr...




Mam dzisiaj fatalny dzień, więc sobie ponarzekam, a co... 

Nie jest żadną tajemnicą, że mężczyźni w kontaktach społecznych często błądzą po omacku. Brak im wyczucia i intuicji, nie odróżniają miliona odcieni szarości, które rządzą interakcjami ludzkimi. Żeby było jeszcze zabawniej, w sytuacji, kiedy mówi im się wprost, co zrobili źle, oni i tak nie mają pojęcia, o co nam kobietom chodzi. Zamiast tego twierdzą, że jesteśmy drobiazgowe, wymyślamy i same tworzymy sobie problemy. Jednym słowem nawet nie próbują zrozumieć. Sprawa ma się jednak zupełnie inaczej, kiedy świadomie lub nie, ugodzimy w ich dumę, wtedy wszelkie problemy ze zrozumieniem sytuacji i niuansów towarzyskich znikają, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Wszystko sprowadza się do męskiego egocentryzmu, którego oni tak strasznie się zapierają, twierdząc, że kobiety w ich życiu są najważniejsze.  Co za bzdura. Ha, właśnie dlatego lubię czytać romanse, bo tam mężczyźni są tacy, jakimi chcą ich widzieć kobiety. A przecież tego w rzeczywistości nigdy nie doświadczymy. Niech więc ci wyimaginowani, papierowi bohaterowie są sobie czuli, troskliwi, nieziemsko przystojni i czego tam jeszcze dusza zapragnie, bo kiedy zaczyna mnie męczyć rzeczywistość, zawsze mogę udać się w świat fantazji, która koi moje nerwy. 

piątek, 2 listopada 2012

Lauren Barnholdt - Nie mogę powiedzieć ci prawdy



Tę książkę przeczytałam w całości za pierwszym podejściem, jednak nie polecę jej starszym czytelnikom, niż nastolatki. Osobom w wieku 20+ ta pozycja mogłaby się wydawać nieco płytka i błaha. Patrząc na nią z punktu widzenia nastolatki, stwierdzam, że jest idealna. Niezbyt skomplikowana fabuła, skupia się na problemach, które są ważne w tej grupie wiekowej, a przede wszystkim jest realna. Nie ma się tego poczucia, że to sztucznie utworzony świat przez osobę dorosłą, która próbuje wkupić się w łaski młodszych czytelników. Język, jakim została napisana ta książka, również jest adekwatny do wieku, zdarzają się wulgaryzmy, aczkolwiek nie w przesadnej ilości, kompletnie więc nie rażą. 

Sama fabuła kręci się wokół dwóch bohaterów, którzy poniekąd zostali zmuszeni do zmiany środowiska. Tak zaczyna się ich wspólna przygoda. Nie ma tu jakichś przesadnych dramatów, czy ciężkich tematów. Gdybym miała napisać krótko, o czym jest ta książka, to powiedziałabym, że o kłamstwie i jego konsekwencjach. Co zaskakujące, historia została napisana z dwóch perspektyw, głównego bohatera i bohaterki. Możemy więc obserwować wydarzenia z dwóch punktów widzenia, które przeplatają się wzajemnie. Bohaterów nie sposób nie polubić, zyskali moją sympatię od pierwszych stron.

Podsumowując, mnie ta książka przypadła do gustu. Czasem dobrze przypomnieć sobie, jak to było być nastolatką i zmierzyć się z dylematami, które teraz wydają się całkiem błahe, wtedy jednak były ogromne. Polecam nastolatkom, odradzam starszym czytelnikom. 

Nalini Singh - Archangel’s Storm



Ach, kiedy sięgam po kolejne części serii o Łowcach Gildii, wzdycham z pewną tęsknotą za Eleną i Rafaelem. I choć, Zarówno Honor, jak i Mahiya zdobyły moją ogromną sympatię, to Elena skradła moje serce. 

Samą autorkę kocham miłością bezwarunkową. Czasem spotykam się z  ostrą krytyką pod jej adresem, pertraktującą o tym, iż jej bohaterowie, zawsze są piękni i intrygujący, często złamani w przeszłości. Trudno obalić ten argument, bo to prawda. Dla mnie jednak, to jej ogromny atut, bo czy takich mężczyzn spotyka się na codziennie na ulicy? Nie... właśnie dlatego lubię sobie o nich poczytać i oddać wodze fantazji. Bohaterowie Nalini są więc piękni i złamani, ale przy tym wielowymiarowi, niebanalni i ciekawi. Mają w sobie coś, co sprawia, że chcę się o nich dowiedzieć coraz więcej i więcej. I nie ma znaczenia, czy to seria o Łowcach Gildii, czy o rasie Psi. 

Archangel’s Storm opowiada o Jasonie czarnoskrzydłym aniele i księżniczce, będącej siostrzenicą Nechy. Jason intrygował mnie od samego początku, jednak zanim zaczęłam czytać tę część, żałowałam, że nie jest ona o moim ulubieńcu Illiumie. W ostatecznym rozrachunku nie jestem zawiedziona. To, co uderzyło mnie chyba najbardziej, to odmienność Mahiyi od poprzednich bohaterek. Mahiya była bardziej... delikatna, kobieca i słodka, co wcale nie oznacza, że była słaba. Łączyła w sobie kobiecą zmysłowość, inteligencję i siłę, co dało nam bardzo intrygującą bohaterkę. Jason natomiast... zdobył moją absolutną sympatię po tej części. Podobało mi się, że na samym końcu on nadal pozostał sobą. Otwarł się, to prawda, ale też nie do końca, dzięki temu nie było to sztuczne. Historia jego złamania była bardzo natomiast bardzo poruszająca, aż chciałoby się zapłakać. Jedyne, co mi nieco przeszkadzało, to... może nie tyle zbyt szybki rozwój akcji między dwójką głównych bohaterów, a raczej zbyt nagły. Początkowo relacja między bohaterami była bardzo subtelna, niemal niezauważalna, a potem nagle wybuchła z pełną mocą, mimo to zachowała swoją specyfikę, więc nie mam zamiaru się czepiać.

Sama fabuła i rozwój wydarzeń, zaskoczyły mnie nie jeden raz, co w przypadku Nalini jest już właściwie norą. Ona nigdy niczego nie upraszcza, wywołując o czytelnika głód, który można zaspokoić, tylko w jeden sposób - docierając do ostatniej strony. 

Gorąco polecam, nie tylko tę część ale całą serię o Łowcach Gildii. Ja z pewnością wrócę do tych książek jeszcze wielokrotnie.