wtorek, 28 lutego 2012

Nikt nie jest aniołem – Karen Robards

Jest to bardzo ładna historia i wbrew pozorom wcale nie jest przytłaczająca, jak mogłoby wynikać z opisu książki.
Pojawia się tu problem niewolnictwa, choć temu wątkowi autorka nie poświęca zbyt wiele czasu. Właściwie tylko na samym początku, ukazuje nam targ niewolników i całe podniecenie oraz upodlenie z tym związane. Bardzo przejmująco, opisała odczucia angielskiego arystokraty, który stał się niewolnikiem. To było coś pięknego. Karen, pięknie opisała jego emocje, jego nienawiść, złość, zszarganą dumę i wreszcie fizyczną niemoc i wycieńczenie. Mimo tak złego stanu, nie zatracił ducha walki, a arystokracka arogancja, tliła się w nim nieustannie. Kiedy więc kupuje go, szanowana córka pastora, postrzega ją przez pryzmat swojej nienawiści. To szybko się jednak zmienia i stopniowo dostrzega w niej anioła, który jest niezwykle samotny i obarczony całą rzeszą obowiązków rodzinnych, trzema młodszymi siostrami i mało praktycznym ojcem. On pierwszy dostrzega jej poświęcenie i głęboko skrywane pragnienia.
Książka zawiera wiele zabawnych momentów, opisanych z detalami. Arystokrata, który trafia na rolę jest przecież bardzo nieporadnym stworzeniem, a przy tym bardzo dumnym. Nadal jednak pozostaje mężczyzną i potrafi bronić kobiet, jeśli tylko zachodzi taka potrzeba… a zachodzi i to nie jeden raz.
Z kolei główna bohaterka, potrafi zaimponować na każdym kroku. Cieszy się ogólnym szanowaniem wśród wielu mieszkańców, służy radą i pomaga sąsiadom. Czyli przejęła główne obowiązki, które należą do żony pastora. Jakże trudno musiało jej być. Poświęciła siebie dla rodziny i obowiązków. Na domiar złego, kiedy w jej domu pojawia się niewolnik musi walczyć z własnymi słabościami i zazdrością o siostrę. Mimo wszelkich przeciwności nie opuszcza jej hart ducha i pozostaje silną i wbrew pozorom, niezależną kobietą, nawet wtedy, kiedy przychodzi moment załamania.
Nic więcej nie napiszę, na temat tej książki, bo musiałabym odkryć za dużo treści, więc tyle musi wystarczyć.  

Strąceni – Gwen Hayes

Ostatnio obrałam za cel (nie do końca bezinteresownie) czytanie książek dedykowanych młodzieży. Przeczytałam już kilkanaście, głównie tych, które uznawane są za raczej nowe pozycje na rynku. Po przeczytaniu „Strąconych” ponownie dochodzę do wniosku, o którym tu jeszcze nie wspominałam. Może to śmiesznie zabrzmi, ale rodzice nastolatków, powinni od czasu do czasu sięgnąć po takie pozycje, głównie po to, żeby przypomnieli sobie jak myśli nastolatek, jakimi kategoriami patrzy i jak odczuwa. W książkach młodzieżowych jest to bardzo ładnie pokazane, dlatego przemawiają do nastolatków. Nas dorosłych mogą śmieszyć niektóre książkowe sytuacje, czy zachowania, ale nastolatki tak właśnie reagują. Ale do rzeczy…
Ogólnie stwierdzam, że książka nie do końca jest przewidywalna, bywały momenty zaskoczenia. Postaci zostały naprawdę dobrze wykreowane. Główna bohaterka Theia, to 17letnia dziewczyna. Niby nieśmiała i tłamszona przez despotycznego, oziębłego ojca. Wbrew tej trudnej sytuacji funkcjonuje zaskakująco dobrze. Ojciec momentami ją ubezwłasnowolnia, ale ona potrafi sobie radzić, w dodatku jest utalentowaną skrzypaczką.
Przyjaciółki Thei mnie urzekły, totalnie. Każda z nich jest kompletnie różna, ale dogadują się świetnie. Bawiły mnie komentarze i zachowanie Donny. Amelia natomiast, wywoływała ciepły uśmiech na mojej twarzy. Gabe kojarzył mi się z sympatycznym, przystojnym i opiekuńczym kumplem z sąsiedztwa. I chyba taki właśnie był, w dodatku jego umiejętność panowania nad Donną była… skuteczna :) Bawiła mnie też postać Mike’a, który został przedstawiony jako trochę bezmózgi chłopak, który interesuje się tylko jedzeniem. Vernie rozłożył mnie na łopatki, już na samym początku. Choć wydawał się tchórzliwy, to w rzeczywistości wykazywał sporą odwagę, zwłaszcza wtedy, kiedy wymagała tego sytuacja. I na koniec drugi główny bohater, czyli Haden. I tu mam trochę mieszane uczucia, bo o ile przez cały czas jawił mi się jako, naprawdę czuły, opiekuńczy i bardzo samotny chłopak (choć jego zachowanie temu przeczyło), o tyle na końcu, po pewnym wydarzeniu (nie chcę zdradzać jakim) wydawał mi się, nie do końca sobą. I właściwie taki miał być, ale wydawał mi się jakiś płaski, czegoś brakowało, ale nie potrafię określić czego konkretnie.
Sama treść i koncepcja autorki, wydaje mi się całkiem pomysłowa. Ładnie trzymała w napięciu, nie wyjaśniając wszystkiego od razu. Świat Podziemi został opisany bardzo barwnie i jednocześnie upiornie, więc jeśli taki był cel, to udał się w stu procentach. Warto wspomnieć też o narracji, bo choć była prowadzona głównie z punktu widzenia głównej bohaterki, to zdarzały się momenty narracji trzecio osobowej, które były bardzo odświeżającym elementem. I może właśnie przez tę narrację, kiedy akcja była widziana oczami Hadena, wydawał mi się taki nijaki. Nie wiem, czy było to moje prywatne odczucie, czy może autorka nie do końca była konsekwentna. Dla mnie czytając narrację trzecio osobową i później pierwszoosobową z punktu widzenia Hadena, to tak jakbym miała do czynienia z dwoma różnymi bohaterami. Chociaż może taki był zamiar autorki, bo ta postać utraciła część siebie, więc może tak miało być.  Mnie coś tu nie pasowało, ale mam tendencje do czepiania się :) I ostatnia rzecz, zakończenie wydawało mi się jakieś takie… urwane. Niby sytuacja się wyjaśniła, ale brakowało mi epilogu, tych kilku zdań, o tym jak Thea i Haden wrócili. Być może ma być druga część, wtedy takie zakończenie miałoby sens, ale nie mam pojęcia czy druga część jest w planach.
Podsumowując, książka mnie osobiście się podobała, mimo paru niedociągnięć, bardzo dobrze się ją czytało i była dobrą rozrywką. Nie przytłaczała ale wciągała, momentami bawiła, więc polecam.

poniedziałek, 27 lutego 2012

O rozwoju osobistym słów kilka

Mówi się, że pochodzenie nie ma znaczenia. Cóż nie jest to prawda. Oczywiście nie jest jedynym czynnikiem warunkującym nasz rozwój, ale jednym z wielu.
Spójrzmy choćby na dzieci wykształconych rodziców. Po kilku latach posługują się językiem zdecydowanie bardziej bogatym, niż dzieci z innych rodzin. Ten proces zachodzi mimowolnie, dziecko słyszy i później samo operuje takim słownictwem. Nic więc dziwnego, że będąc w pierwszej klasie szkoły podstawowej usłyszałam takie pojęcie jak np. „eskalacja”, natomiast w zupełnie innym miejscu i czasie, kiedy sama użyłam tego słowa,  musiałam je wyjaśniać w grupie osób dorosłych.
To taki banalny i bardzo prosty przykład ale pokazuje różnicę już na poziomie językowym. Zupełnie inną kwestią jest fakt, że dzieci bardziej „światłych” rodziców, są stymulowane już od niemowlaka o ile nie wcześniej. (Nie każda matka będąc w ciąży, zmienia nawyki żywieniowe, o piciu alkoholu i paleniu nie wspominając). Tak więc takie dzieci idą do szkoły z szerszą wiedzą ogólną, innym nastawieniem, są bardziej nastawione na przyswajanie wiedzy, a ich ciekawość świata jest zupełnie inna. Oczywiście znowuż generalizuję, wiadomo, że nie jest tak w każdym przypadku, ale jest to ogólna, zauważalna tendencja.
Trochę innym pojęciem, ale również wynikającym ze środowiska i wychowania jest nasza kultura osobista, która (uwaga!) nie ma nic wspólnego ze statusem ekonomicznym danej osoby ( i jej rodziny również). Dla przykładu: ktoś wyjeżdża na pół roku ( podobne sytuacje zdarzały się i po miesiącu) za granicę, po czym wraca i mówi „Jak to się tu u was w Polsce mówi?”. Zupełnie inna osoba wraca do kraju po 6 latach i posługuje się rodzimym językiem płynnie i poprawnie(!) składa zdania. Czyż powyższe zdanie nie świadczy na niekorzyść osoby numer jeden? Wystarczyło jedno zdanie a dzięki niemu można wywnioskować: poziom kultury osobistej i daje nam też przesłanki co do poziomu inteligencji ( bo człowiek inteligentny nie ma potrzeby wywyższać się tylko dlatego, że pojechał gdzieś poza granice własnego kraju, a już na pewno nie zapomniał rodzimego języka, którego uczył się od urodzenia, po tak krótkim czasie). Innym również banalnym przykładem jest powiedzenie „W Polsce jest Warszawa i prowincja”. Niejednokrotnie byłam świadkiem stwierdzeń w stylu ” …bo u was na prowincji”. Ja absolutnie nie neguję, tego, że Warszawa jest stolicą i największym miastem w Polsce (choć niektórzy twierdzą, że największa jest Ruda Śląska, dlatego podzielili ją na dzielnice), ale człowiek z kulturą osobistą i w dodatku inteligentny nie ma potrzeby podkreślać tego faktu, i zwykle nie uważa, że miejsce zamieszkania podnosi jego status w oczach innych.
Mieszając kulturę osobistą i status ekonomiczny, można dojść do podobnych wniosków. Można spotkać ludzi z dużym zapleczem finansowym, którzy są kulturalni i inteligentni, oraz można spotkać ludzi, których zaplecze finansowe jest bardzo podobne, ale rzucają przysłowiowym mięsem na prawo i lewo i prześcigają się w tym, kto kupi lepszy samochód. I wiem, jak komicznie może to brzmieć ale znam i jednych i drugich i w tym co napisałam, nie ma ani krzty przesady z mojej strony.
Powyższe rozważania nie są może zbyt odkrywcze ale świadczą o nas, a wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Ja mam (nie)szczęście obracać się w różnych środowiskach, które dostarczają mi szerokie pole do obserwacji. W żadnym wypadku nie rażą mnie te różnice, co najwyżej śmieszą. Nie jest mi trudno zrozumieć te reakcje, mogłabym też wytłumaczyć ich przyczyny, tylko kogo to interesuje? Ludzie w wielu wypadkach nie chcą rozumieć, za to chcą gotowych rozwiązań :)  

wtorek, 21 lutego 2012

Córka dymu i kości – Laini Taylor

To już właściwie tradycja, że kiedy wokół jakiejś książki robi się dużo szumu, moja ciekawość wzrasta. Zawsze mam wielką ochotę sprawdzić, czy całe to zamieszanie jest przynajmniej w połowie uzasadnione. O tej książce napisali wszyscy, którzy liczą się w tzw. biznesie książkowym. Nie będę tu przytaczać szczegółów, bo zajęłoby to sporo czasu i jest zupełnie zbędne. Moją szczególną uwagę zwróciło stwierdzenie, że świat wyczarowany przez Laini Taylor zajmie miejsce Harry’ego Pottera. Mając w pamięci całe siedem tomów, doszłam do wniosku, iż trudno będzie choćby stanąć na równi z Rowling. Świat Harry’ego Pottera jest wykreowany w najdrobniejszych szczegółach, jest absolutnie magiczny i wyjątkowy. Po przeczytaniu „Córki dymu i kości” do listy powyższych przymiotników powinnam jeszcze dodać eteryczny i zmysłowy. Sama pani Taylor twierdzi, że to książka dla młodzieży ale mogą ją czytać także dorośli i trudno mi się z nią nie zgodzić.
Zacznę może od tego, co nie jest aż tak bardzo istotne. Mam na myśli oprawę graficzną. Okładka jest prześliczna i przyciąga wzrok, już sam jej widok na półce skłoniłby mnie do przeczytania opisu. Bardzo pozytywnie zaskoczyły mnie strony początków rozdziałów, pojawiał się na nich motyw piór. Niby nic, a jednak cieszyło oko.
Już od pierwszych stron byłam oczarowana. Sposób w jaki autorka tworzy opisy i niezwykła atmosfera, sprawiały, że nie mogłam oderwać się od lektury nawet na chwilę. W efekcie przeczytałam ją właściwie w całości za jednym razem. Urzekły mnie żywe opisy Maroka i Pragi . Laini doskonale oddała klimat Pragi, razem z jej duchem czasu i zderzeniem z przeszłością. Przestawiła ją jako eteryczne miasto artystów. I chyba właśnie taka jest, aż zapragnęłam wrócić do tego miasta raz jeszcze.
Pani Taylor stworzyła niesamowitych bohaterów, pomijając ich wygląd, który był unikatowy i jedyny w swoim rodzaju. Główna bohaterka Karou zyskała moją sympatię od pierwszych kilku zdań. Rozdarta między dwoma światami, samotna i wyobcowana, nieustannie poszukuje siebie. Jej przyjaciółka Zuzana również jest bardzo wyrazista, a jej cięty język za każdym razem wywoływał uśmiech na mojej twarzy. Opiekunowie Karou byli jednocześnie, mroczni, tajemniczy i bardzo opiekuńczy (celowo nie wgłębiam się w szczegóły, żeby nie zdradzać treści, która potrafi zaskoczyć). Dealer życzeń, któremu zależy na zębach. Czy to nie brzmi mrocznie i tajemniczo? Nieludzko piękny Akiva również wzbudził moją sympatię i z każdym kolejnym zdaniem tylko zyskiwał w moich oczach, by na ostatnich kilku stronach wzbudzać wiele silnych uczuć.
Pojawia się tu namiętna, wieczna i zakazana miłość, która nigdy nie powinna się była zdarzyć. Akiva i Karou dość tragiczni kochankowie. Jest to tak piękna historia, że brak mi słów. Czułości i namiętności towarzyszył strach, ale i nadzieja. Jeśli jednak ktoś pomyśli, że to kolejna ckliwa historyjka w klimacie romansu, to może się bardzo zdziwić. Przez pierwsze ok. 100 stron nie ma nawet mowy o romansie i co w tym wszystkim najlepsze, wcale się na niego nie czeka, ponieważ bardzo dużo dzieje się i bez romansu.
Bardzo trudno napisać mi cokolwiek, o tej książce, bo zależy mi na tym, żeby nie zdradzić nic z treści. Tu wyjątkowość i elementy zaskoczenia są kluczowe. Ujawniając je choćby po części, zepsułabym cały efekt. Jedyna rzecz, która mnie rozdrażniła, to fakt, iż książka kończy się w nieodpowiednim momencie, wywołując moją frustrację. To z kolei pociąga za sobą trudne do zniesienia oczekiwanie na drugą część.
Podsumowując, ja osobiście gorąco polecam, tę książkę. Dawno nie czytałam WYDANEJ książki, która byłaby tak kompletna, a świat nadprzyrodzony dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Trzeba mieć niesamowitą wyobraźnię, żeby stworzyć coś tak lirycznego, romantycznego i fantastycznego.

Tęskniąc za latem

Od dwóch dni dopada mnie jakaś dziwna senność. Pewnie przyczyną jest moje faktyczne zmęczenie i wszechobecna szarość za oknem. Dziś jest lepiej, zobaczyłam słońce, choć na zewnątrz jest zimno a wiatr tylko potęguje to odczucie.
Jakże bardzo chciałabym przewinąć ten czas do lata, albo przynajmniej do wiosny. Marzy mi się zamiana kozaków na lekkie szpilki i sandałki. Mam już dość kurtek, szalików, kapeluszy, czapek i rękawiczek.
W przypływie tęsknoty za latem przejrzałam nawet zdjęcia z urlopów, czego staram się nie robić w czasie zimy. Oj gdyby tak znów, choć przez chwilę, poczuć promienie słońca na skórze, lekki wiatr muskający włosy i łaskotanie fal pod stopami… marzenie :)  Nie pomaga też fakt, że część mojej rodzinki jest właśnie w Meksyku i zwiedza egzotyczne zakątki w promieniach słońca. Niestety nie można mieć wszystkiego, zobowiązania na razie nie pozwalają na luksus dłuższego wyjazdu. Przynajmniej zobaczę zdjęcia, a to już coś prawda? :)  
Kawałek na dziś: Vaya Con Dios – What’s a woman  http://www.youtube.com/watch?v=fW47NZm9_G8

Kiedy nadciąga ciemność – Ivy Alexandra

Szczerze, to zastanawiam się, co napisać o tej książce. Nie jest to literatura młodzieżowa, bo dedykowana została bardziej dorosłym czytelnikom. Jest to bardzo lekka lektura i czyta się ją bardzo szybko, idealna na zabicie czasu.
Wielokrotnie byłam rozbawiona, ponieważ sposób bycia głównej bohaterki oraz jej przemyślenia i wypowiedzi, potrafiły wywołać uśmiech na twarzy. Została uwikłana w sytuację nie z tego świata i niechcianą, zupełnie przypadkiem, a mimo całego zamieszania wokół niej, pozostała taka ludzka i po prostu była sobą, zachowując cały swój zdroworozsądkowy urok.
To, co bardzo rzuciło mi się w oczy, to pewnego rodzaju odczucie przeładowania. Wynikało ona z faktu, że była tu wręcz nieprawdopodobna ilość istot nadprzyrodzonych. Pojawiły się wampiry, wiedźmy, demony, chochliki i Kielich. Trochę tego za dużo. Być może to wrażenie wynikało faktu, iż cały ten fantastyczny świat, został przez autorkę potraktowany trochę po macoszemu. Nie uważam się za jakąś fanatyczkę długich, szczegółowych opisów, ale tutaj bardzo mi ich brakowało. Cała akcja skupiała się właściwie wokół dwóch głównych bohaterów a ten otaczający ich świat został nieco pominięty, szkoda.
Ujęła mnie za to relacja głównych bohaterów. Przy całych tych wzajemnych docinkach i prowokacjach było coś ckliwego i niesamowicie czułego w ich wzajemnych stosunkach (zwłaszcza w momentach tych rytuałów zostawania partnerem). I wcale nie odnosiło się wrażenia, że wynika to z faktu, iż połączyło ich przeznaczenie, tudzież klątwa, zależy jak, kto to odbiera.
Podsumowując, warto przeczytać, dla czystej rozrywki. Książka potrafi ubawić i poprawić nastrój. Jeśli jednak, ktoś szuka czegoś ambitniejszego, to lepiej niech nie sięga po tę pozycję. Mnie osobiście sprawiło przyjemność przeczytanie tej książki, właśnie ze względu na zabawne konwersacje i bardzo lekką atmosferę :)  

poniedziałek, 13 lutego 2012

Bree Despain – Dziedzictwo Mroku

Na samym początku, byłam lekko zdziwiona formą, bo rzadko się zdarza, żeby tekst był podzielony nie tylko na rozdziały ale też ze względu na miejsce i czas.
Nie chciałabym zdradzać treści, ponieważ wiem, iż wiele osób czytających przeróbki, zagląda tu, więc postaram się napisać coś więcej moich spostrzeżeniach.
Na pierwszych stronach widzimy normalną nastolatkę Grace i jej przyjaciółkę w typowej Amerykańskiej szkole. Swoją drogą autorka bardzo ładnie oddała atmosferę tego miejsca i relacji nastolatków w tej grupie wiekowej.
W oczy bardzo rzuca się rodzina Grace, która jest dość specyficzna. Ojciec pastor, niezwykle dobry człowiek, matka trochę rozhisteryzowana z zachowaniami kompulsywnymi (co dostrzegamy, po jakimś czasie) Jude - starszy brat i gwiazda szkolna. Mamy też młodszą siostrę i małego Jamesa. Na pierwszy rzut oka wszystko wydaje się być w jak najlepszym porządku, niemal idealna rodzina, albo… zbyt idealna. Sytuacja ulega zmianie, kiedy do miasta powraca Daniel, dawny przyjaciel Jude’a i pierwsza miłość Grace. Wtedy właśnie pojawiają się nie do końca ukryte kłótnie między rodzicami oraz nietypowe zachowania Jude’a. Grace, jest więc rozdarta pomiędzy bratem i dawną miłością, bardzo pragnie dowiedzieć się co takiego stało się przed trzema laty, że Daniel zniknął a jej brat zaczął go darzyć szczerą nienawiścią. Grace doskonale zdaje sobie sprawę, że nie powinna wtykać nosa w nieswoje sprawy i że dzieje się tu coś bardzo dziwnego. Wie, też, że byłoby lepiej gdyby trzymała się z dala od Daniela, ale coś ją do niego ciągnie, a pierwsza miłość najwyraźniej nie zardzewiała.
Akcja nabiera tempa, kiedy ginie brat Grace, James, a w miasteczku zaczynają się dziać dziwne rzeczy. Trochę to trwa, zanim następuje ten punkt kulminacyjny, jednak mam wrażenie, że było to potrzebne, gdyż na tych pierwszych stronach poznajemy specyfikę funkcjonowania zarówno rodziny Grace, jak i miasteczko, a to wszystko łączy się z późniejszymi wydarzeniami tworząc spójną całość.
Sam Daniel podbił moje serce, pewnie dlatego, że nie był czarno-biały. Poznając go stopniowo zyskiwał w moich oczach coraz bardziej. Jeśli zaś chodzi o brata Grace, to moje uczucia nadal pozostają ambiwalentne. Bardzo podobała mi się postać ojca Grace, chyba odzwierciedlał obraz takiego typowego, dobrodusznego pastora. Warto też zwrócić uwagę na postać Dona, był bardzo nietypowy, możliwe, że lekko upośledzony, ale to czyniło go wyjątkowym i wyrazistym.
Autorka miała bardzo ciekawy pomysł (chciałabym napisać o nim coś więcej, ale musiałabym wyjawić zbyt wiele). Nie jest on jakiś bardzo oryginalny, ale dodała do niego autorskie elementy, co moim zdaniem czyni go wyjątkowym.
Pojawia się tu syn marnotrawny, niebezpieczna miłość i zabójczy sekret. Gdybym miała wyciągnąć esencję z książki, posłużyłabym się zdaniem zaczerpniętym z jej treści:
„Kiedy błogosławieństwo staje się przekleństwem”


Trailer do tej książki znajdziecie tu: http://www.youtube.com/watch?v=6OB1ofOxECw

Amanda Hocking – Zamieniona

Zupełnie przypadkiem dowiedziałam się o istnieniu tej książki. Zobaczyłam trailer na youtube, który pobudził moją wyobraźnię. Na moje szczęście książka miała się ukazać dwa tygodnie później. Czekając na nią, zaczęłam poszukiwać informacji o autorce (nieczęsto mi się to zdarza) im bardziej zagłębiałam się w temat, tym większe było moje zdziwienie. Osiągnięcia Amandy Hocking są doprawdy imponujące, bo nieczęsto się zdarza, żeby wydawnictwa  biły się o prawa do wydania powieści. A liczba sprzedanych e-booków bez agentów i całego reklamowego splendoru, mówi sama za siebie. Uzbrojona w takie informacje, czekałam z niecierpliwością na tę książkę. Istniało spore ryzyko, że po przeczytaniu będę rozczarowana, gdyż moje oczekiwania przez wzgląd na zaczerpnięte informacje, były dość wygórowane. Nie zawiodłam się.
Książka oczarowała mnie od pierwszych kilku zdań, a z każdym kolejnym wciągała w swój świat coraz głębiej. Już sam prolog pobudza wyobraźnię, bo jak często zdarza się, że w dniu szóstych urodzin, matka chce zabić swoja córkę, twierdząc, że ta nie jest jej, raniąc ją przy tym nożem w brzuch? W dodatku gdyby nie starszy brat, doszłoby do tragedii.
Główna bohaterka, Wendy, jawi nam się jako osoba nie do końca dostosowana do środowiska, w którym żyje. Czuje się wyobcowana, sprawia kłopoty wychowawcze, a w dodatku odkrywa, że potrafi skłonić ludzi, by postąpili wedle jej życzenia. Opiekę nad nią sprawuje ciotka i starszy brat. I tu warto zwrócić uwagę na relacje Wendy z bratem. Matt jest wobec niej bardzo opiekuńczy i nie ulega wątpliwości, że bardzo ją kocha, starając się zrekompensować jej brak miłości ze strony matki.
W szkole Wendy poznaje Finna, chłopaka, który choć niezwykle przystojny, początkowo nie budzi jej sympatii. Finn zachowuje się dziwnie, wpatruje się w Wendy bardzo intensywnie, co budzi w niej irytację i szybsze bicie serca zarazem. To właśnie Finn wyjaśnia Wendy, kim tak naprawdę jest oraz, że należy do innego świata.
I w tym miejscu składam pokłony dla autorki. Wymyśliła coś niezwykłego i niepowtarzalnego. Stworzyła świat, który jest absolutnie magiczny i piękny, a przy tym sprawia wrażenie bardzo zimnego i nieprzystępnego. Nie ma tu innych wymiarów, zasłon czasu, czy czegoś w tym stylu. Ten świat, przenika się ze światem ludzi. I w jednym i w drugim żyją przedstawiciele obu ras. Świat Trolli rządzi się jednak swoimi prawami, panuje tam hierarchia, jeszcze bardziej rygorystyczna niż w dziewiętnastowiecznej Anglii. Wszystko to oczywiście ma swoje uzasadnienie.
To co bardzo uderza po oczach, to relacje Wendy z jej prawdziwą matką. Dziewczyna, która nie zaznała nigdy matczynej miłości, również i teraz jej nie zazna. Spotyka się z ciągłą krytyką, wymaganiami i nieprzystępnością oziębłej królowej. Wendy jest bombardowana wybiórczymi informacjami, nakazami i zakazami. W tej trudnej wędrówce towarzyszy jej Finn, który jednak zachowuje się bardzo oficjalnie, czasem przybierając postawę służącego.
Mogłabym tu pisać i pisać, ale starałam się pominąć część ważnych kwestii i osób, żeby nie odkrywać zbyt mocno treści książki. Czytałam ją z ogromną przyjemnością i nie mogę się doczekać kolejnej części. Gdybym miała więcej czasu, pewnie sięgnęłabym do angielskiej wersji, ponieważ akurat czasu mi brak, jestem zmuszona, czekać na polskie wydanie. Dodam jeszcze, że trailer tej książki bardzo pokrywa się z treścią, i każdy jeden element tego filmiku jest zaczerpnięty z książki.
Jedyny maleńki minus, do którego mogłabym się doczepić: Wendy w błyskawicznym tempie zakochała się w Finnie, ale nie zostało to napisane wprost, i sama bohaterka też długo nie zdawała sobie z tego sprawy. Po prostu dla mnie jako czytelniczki było to oczywiste, nie jest to jednak rażące i z mojej strony to raczej „czepialstwo”.
Jeśli ktoś lubi tego rodzaju książki, to gorąco polecam tę pozycję, bo jest niebanalna i naprawdę warto.  
Zamieszczam również trailer książki http://www.youtube.com/watch?v=hGHECBd00ic

Zimowe Szaleństwo


Czasem mimo wszystko dobrze jest oderwać się od codzienności. Ten weekend w górach, był mi rzeczywiście potrzebny. Naładowałam mentalne akumulatory, fizycznie jestem „połamana” bo zakwasy na całym ciele dają mi się we znaki, ale nie spodziewałam się niczego innego po trzech dniach całodziennego szaleństwa na stoku. Pogoda była wymarzona, cały czas świeciło słońce i ogrzewało mroźne powietrze. Nie obyło się też bez grzanego wina, które w górach zawsze smakuje wyśmienicie.
Dziękuję A. bez Ciebie ten wyjazd nie byłby taki sam, nawet jeśli męska część ekipy nie mogła nas momentami słuchać :) Mam nadzieję, że letni urlop spędzimy w tym samym gronie :)
Pora wrócić do szarej rzeczywistości dnia codziennego, żeby przedłużyć weekendowy nastrój, piosenka na dziś, to jednocześnie kawałek okrzyknięty naszym wyjazdowym Michel Telo – Ai Se Eu Te Pego http://www.youtube.com/watch?v=hcm55lU9knw

środa, 8 lutego 2012

Brak tolerancji

Tym razem również, nie jedna osoba, oburzy się czytając ten post.
My Polacy, nie jesteśmy narodem tolerancyjnym i choć wielokrotnie słyszałam zapewnienia o naszej tolerancji, to z moich obserwacji wynika, że owa tolerancja pozostaje na poziomie deklaracji i nie przenosi się poza jej ramy. Chyba bardzo chcielibyśmy sądzić o nas, jako o społeczności tolerancyjnej, niestety na poziomie behawioralnym i poznawczym, wciąż pozostajemy ludźmi z całą rzeszą uprzedzeń i wielu emocji o bardzo negatywnej konotacji. Oczywiście znowuż generalizuję, nie mówię, że tak jest ze wszystkimi i w każdym przypadku, ale w większości.
Naprawdę nie trzeba być wnikliwym żeby zauważyć, przejawy nietolerancji wokół nas. Weźmy choćby słowo używane w języku potocznym „Murzyn” większość wie, że to słowo ma negatywny wydźwięk i jest dla wielu czarnoskórych obraźliwe ( W skrajnym przypadku, usłyszałam nawet, jak ktoś dał tak na imię psu). Kilka dni temu szłam przez jedną z galerii z moim czarnoskórym znajomym. Rzadko zdarza mi się z nim chodzić gdziekolwiek, ponieważ nie mieszka w Polsce i może z tego powodu zwracałam uwagę na ludzkie reakcje. Wydawałoby się, że nasze społeczeństwo przywykło do widoku czarnoskórego człowieka, ale chyba jednak nie. Ten widok wywoływał tak różne reakcje, że byłam lekko mówiąc, zdziwiona. Od niewybrednych komentarzy, po niekulturalne „gapienie się”. Należałoby zaznaczyć, że te sytuacje zdarzały się w naprawdę dużym mieście, więc naprawdę łatwo sobie wyobrazić, co by się działo w mniejszym miasteczku, o wioskach nie wspominając. Naszą polską tolerancję bardzo ładnie obrazuje zasłyszane przeze mnie zdanie: „ Ja nie mam nic do czarnych, ale asfalt muli leżeć na asfalcie”  
Zupełnie inny przykład i wyjątkowo przykry: Siedziałam kiedyś w restauracji, której poziom jest ogólnie oceniany jako wysoki (celowo piszę o statusie restauracji, żeby pokazać brak tolerancji, tudzież zwykłego ludzkiego zrozumienia, zdarzający się wśród ludzi, których przynajmniej teoretycznie powinna cechować pewna, jeśli nie tolerancja, to przynajmniej kultura osobista). W pewnym momencie niedaleko mnie usiadła kobieta z (na oko) sześcioletnim chłopcem. Problem polegał na tym, że ten chłopiec miał połowę twarzy poparzoną i wyglądał jakby był po przeszczepie skóry. Kiedy tylko tych dwoje weszło do restauracji sytuacja, dla mnie, zaczęła przypominać film. Wszyscy jak na zawołanie zaczęli się przyglądać chłopcu, potem zaczęli odwracać głowy, jakby nagle przypomnieli sobie, że nieładnie jest patrzeć na kogoś w taki sposób. Jakby tego było mało,  usłyszałam komentarze (które matka tego chłopca niewątpliwie również usłyszała) „Jak można dopuścić do czegoś takiego? Co za matka tak postępuje”, „O mój Boże to straszne” etc. Ja bardzo przepraszam, ale nie chciałabym być w skórze tej kobiety. Wolę nawet nie myśleć, co ona musiała w tym momencie przeżywać. A ten chłopiec? On też to słyszał, i musiało mu być strasznie przykro. Bo mnie siedzącej niedaleko było przykro za nich oboje i już na końcu języka miałam kilka zdań, do tych ignorantów. Powstrzymałam się tylko dlatego, że mogłabym pogorszyć sytuację. Przecież nikt z obecnych tam osób, nie miał pojęcia, dlaczego chłopiec wygląda, jak wygląda. To jednak nie powstrzymało osądu i krzywdzących komentarzy. Niestety prawda jest taka, że nie tolerujemy niczego ani nikogo, kto jest inny.
Mogłabym tu przytoczyć wiele przykładów, zarówno ogólnych jak i tych dotyczących konkretnych sytuacji, ale to niczego nie zmieni. Dopóki wielu z nas nie zmieni myślenia i postaw, nadal pozostaniemy narodem nietolerancyjnym, niezależnie od tego, co deklarujemy.

Muzyka na dziś: Elijah Bossenbroek - I give up http://www.youtube.com/watch?v=ph820lekWz0&feature=related

sobota, 4 lutego 2012

Mój tydzień z Marilyn

Byłam bardzo ciekawa tego filmu. I przyznam szczerze, że nie jestem rozczarowana. Nie jest to typowa biografia, raczej obraz Marilyn widziany oczyma Colina Clarka. Bardzo ładnie zostały pokazane jej problemy. Uzależnienie od leków i jej niestabilność emocjonalna aż biły po oczach. Monroe była na przemian słodka, uwodzicielska, zagubiona i depresyjna. Michelle Williams zagrała po mistrzowsku. Te wszystkie miny i zmiany nastroju musiały być niesamowicie trudne do zagrania. Urzekł mnie też Eddie Redmayne miał w sobie coś takiego, że nie sposób było oderwać od niego wzrok ( nie żeby był w moim typie, zupełnie nie o to chodzi). Był taki niewinny i słodko naiwny, a przy tym niesamowicie czuły i pełen zrozumienia, co było widać w każdym jego spojrzeniu. Zwróciłam też uwagę na Emmę Watson, choć była to rola drugoplanowa, to właśnie Emma bardzo mi tam pasowała i kompletnie nie przypominała Hermiony z Harrego Pottera. Poza tym w filmie można było zobaczyć działanie mechanizmów kina oraz pewne zblazowanie wielkich gwiazd i nie mam tu na myśli tylko Marilyn, która co nie ulega wątpliwości była bardzo nieszczęśliwa.
Choć mnie osobiście film się podobał, to jestem pewna, że nie każdemu przypadnie do gustu. Trzeba lubić tego rodzaju filmy (lub przynajmniej nie mieć do nich awersji), albo kochać Marilyn Monroe.

piątek, 3 lutego 2012

Kilka słów o atrakcyjności…

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że połowa czytających ten post będzie oburzona… trudno, nic nie mogę na to poradzić.
Za każdym razem kiedy słyszę coś w stylu „ wygląd zewnętrzny nie jest ważny, liczy się to, co masz w środku” narasta we mnie śmiech. Ja wiem, że my naprawdę bardzo chcemy w to wierzyć, ale litości… to jest wierutne kłamstwo. Jeśli ktoś w to wierzy, to oszukuje samego siebie, niestety.
Człowiek najczęściej nie zdaje sobie sprawy z tego, że ocenia kogoś przez wzgląd na jego atrakcyjność. To proces tak szybki i automatyczny, że działa poza naszą świadomością. (Oczywiście, później podlega procesowi weryfikacji, albo i nie, to zależy). Zjawisko aureoli działa na każdym kroku. Mamy automatyczną skłonność do przypisywania ładnym ludziom pochlebnych cech, zupełnie nie zdając sobie z tego sprawy. Nie jest to żadna tajemnica, szereg naprawdę rzetelnych badań potwierdza to zjawisko. Od dawna wiadomo, że osoby atrakcyjne mają pewną przewagę w kontaktach społecznych, co więcej łatwiej im wpłynąć na nasze postępowanie i opinie. Nie bez przyczyny zatem uczy się ludzi sztuki autoprezentacji, komunikacji niewerbalnej etc.
Jesteśmy ciągle oceniani przez drugiego człowieka. Wystarczy kilka sekund, żebyśmy mniej lub bardziej refleksyjnie wywnioskowali czy osoba stojąca przed nami jest miła, sympatyczna, jaki status czy choćby miejsce w hierarchii społecznej zajmuje.
Życie społeczne to ring, z którego wychodzimy mniej lub bardziej zwycięsko. Dlatego wmawianie ludziom, że atrakcyjność fizyczna nie jest ważna jest oszustwem, bo 90% naszej pierwszej bezrefleksyjnej oceny opiera się właśnie na wyglądzie fizycznym i autoprezentacji, która decyduje, czy ktoś chce nas poznać czy też nie. I nawet nie ma tu znaczenia fakt, że pierwsze wrażenie może bardzo mylić.

Muzyka na dziś: The last song soundtrack - When I look at you http://www.youtube.com/watch?v=IQu3J2EMAC0

środa, 1 lutego 2012

Sandra Brown – W objęciach nocy

Przyznam szczerze, że jest to jedna z moich ulubionych pozycji na liście epokowych książek. Jest absolutnie wyjątkowa pod każdym względem. Akcja skupia się na dwóch głównych bohaterach, ale nie traktuje pobieżnie innych, dzięki czemu historia ta jest wielowymiarowa.
Zastanawiam się, co napisać, żeby nie zdradzać zbyt wiele z samej treści…
Już po pierwszych kilku zdaniach, łatwo się zorientować, że nie będzie to prosta i lekka historia. Bo jak można uznać chęć własnej śmierci i urodzenie martwego dziecka za coś lekkiego? Z drugiej jednak strony fakt ten, był dla Lydii błogosławieństwem, ponieważ nie chciała dziecka, które zostało powołane do życia w wyniku gwałtu  w dodatku wykonanego, przez kogoś z rodziny. Będąc w stanie skrajnego wyczerpania Lydia trafia do karawany, która jest dość hermetyczną grupą ludzi. Zostaje postawiona w sytuacji, która była dla niej szalenie trudna, i nie mniej trudna dla człowieka, z którym przyszło jej mieszkać.
Ross, który zmaga się ze śmiercią ukochanej żony, nie potrafi zaakceptować faktu, że inna kobieta zajmuje jej miejsce. Traktuje ją więc podle, wręcz ją poniża. Sytuacji tej nie poprawia fakt, że Ross pożąda Lydii i to w sposób, której nie potrafi kontrolować. Obwinia więc o to nie tylko siebie ale w głównej mierze Lydię. Bardzo długo walczy ze sobą, lecz w końcu przegrywa.
Tak się jednak składa, że nie tylko Lydia ma swój sekret… Ross też, coś ukrywa… I właśnie kiedy wydawałoby się, że wszystko zmierza ku lepszemu, demony przeszłości dopadają ich… oboje…
Poza wątkiem głównych bohaterów autorka pięknie pokazała relacje, które panują wśród grupy, która wspólnie podróżuje. Bardzo podobał mi się Winston Hill i jego sługa. Wątek Leony Watkins i jej córki Priscilli, która jak na tamte czasy była chyba nie do końca typowa. Poza tym, cała rodzina Langstonów, była bardzo wyrazista. Bubba potrafił złapać za serce, zwłaszcza na samym końcu, kiedy to wyraźnie widać, że dorósł i z chłopca przemienił się w prawdziwego mężczyznę.
Mogłabym tu pisać i pisać, ale musiałabym zdradzić zbyt dużo z treści, a tego bardzo nie chcę robić, bo wtedy nie będzie tej atmosfery napięcia, która rośnie z każdą przeczytaną stroną, by wybuchnąć na sam koniec.