niedziela, 5 sierpnia 2012

Madera – kilka wspomnień z urlopu cz.2


Dosłownie 2 dni po naszym przyjeździe rozszalały się pożary. Początkowo gdzieś tam w górach było widać niewielkie smugi dymu. Później jednak sprawy przybrały nieco bardziej dramatyczny obrót. W związku z „leszte” (przepraszam, ale nie mam pojęcia jak to się pisze) czyli silnymi wiatrami niosącymi potworne ilości piasku z Sahary i wysokimi temperaturami (ponad 30 stopni C), które nie są typowe dla Madery, pożary były właściwie nie do opanowania. W naszych okolicach paliło się przez dwa dni, a zapach spalenizny utrzymywał się przez kolejne cztery dni.




Pożary na Maderze, to podobno dość powszechne zjawisko. Ale podejście mieszkańców do nich jest nieco zaskakujące. Otóż Maderczycy raczej nie gaszą pożarów. Czekają aż wszystko samo się wypali. Palą się najczęściej suche trawy i drzewa na zboczach, do których trudno się dostać. Straż jedynie kontroluje rozprzestrzenianie się pożarów i stara się nie dopuścić żeby zajęły się domy. Mieszkańcy natomiast polewają wodą z węży okolice dookoła własnych domów.




Pożary, których ja byłam świadkiem, nie były jednak typowe i straż starała się je ugasić, ponieważ paliły się zbocza dookoła budynków. Wyglądało to dramatycznie, bo z minuty na minutę ogień był coraz bliżej nas. Co jakiś czas było również słychać wybuchy, ponieważ Maderczycy używają w domach butli gazowych. Wybuchały również samochody. Trudno było mi patrzeć na zapłakaną barmankę, której samochód spłonął, a ona nie mogła wyjść z pracy i musiała obsługiwać hotelowych gości wylegujących się nad basenem. W pewnym momencie menadżer hotelu kazał nam spakować podręczny bagaż, bo istniała groźba ewakuacji hotelu. Wystarczyło tylko, by wiatr zmienił kierunek. Na szczęście dla nas, sytuacja została opanowana, a my nie podzieliliśmy losu gości z hotelu położonego trochę wyżej.


Tego dnia spłonęło kilka budynków i kilkadziesiąt hektarów lasów. Większość z nich była nie do ugaszenia, ze względu na ich niedostępność od strony lądu. (Na Maderze niestety nie dysponują helikopterami gaśniczymi.)
Dodam tylko, że na zdjęciach widać dym, to nie są chmury. Wszystkie fotki zostały zrobione w okolicy mojego hotelu. Można więc było odczuwać pewną dozę stresu, zwłaszcza, że groziło również zamknięcie lotniska.



1 komentarz:

  1. Auć, to nie było przyjemne. Ani bezpieczne.. Każdy z żywiołów może być niebezpieczny, lecz ogień zawsze wydawał mi się tym najbardziej morderczym.

    Widoki są niesamowite, aż nierealne.. Tak, oddają grozę.

    OdpowiedzUsuń