poniedziałek, 6 sierpnia 2012

Madera – kilka wspomnień z urlopu cz. 6


Jak wygląda typowa maderyjska droga? Widać na powyższym zdjęciu (choć jakością to ono nie grzeszy). Większość dróg (pomijając krótki odcinek jedynej autostrady) jest krętych, wąskich i stromych. Używanie hamulca ręcznego jest tam tak częste, jak u nas wciskanie zwykłego hamulca. Nic dziwnego, skoro występują tam takie różnice w wysokościach. Oczywiście te kręte drogi mają swoje zalety. Jadąc nimi można podziwiać niesamowite widoki. Już sama jazda samochodem jest jedną wielką wycieczką „wyspoznawczą”. Nie zmienia to jednak faktu, że maderyjskie drogi nadają się tylko dla wprawnych kierowców. Wiele z nich znajduje się na półkach skalnych nad oceanem. Kilka już się zapadło inne zostały zamknięte z powodu osypujących się skał. W związku z tym teraz wydrążono wiele tuneli i utworzony drogi tzw. szybkiego ruchu, ale tymi nie wszędzie można dojechać. Absolutnie nie mam zamiaru nikogo straszyć. Wszystkie otwarte drogi są w pełni bezpieczne, aczkolwiek ostrożność nigdy nie zawadzi.




Powyżej słynne naturalne baseny lawowe w Porto Moniz. Miasto znajduje się na północy wyspy, nie miałam więc szczęścia podziwiać ich w słońcu. Zamiast tego było pochmurno i wiał chłodny wiatr. Nie mam pojęcia, jak ci ludzie wytrzymywali tam rozebrani, bo mnie było zimno w krótkim rękawku. Z drugiej strony zaliczam się do zmarzlaków, więc trudno o mój obiektywny osąd, co do temperatury. Za to szczerze mogę przyznać, że woda w oceanie była zimna. Miała 22 stopnie, ale w połączeniu z lekkim wiaterkiem i rozgrzaną słońcem skórą, sprawiała wrażenie dużo zimniejszej. Ale… w porównaniu z naszym Bałtyku, to i tak była ciepła. Wspomnę tylko, że akurat na baseny lawowe wstęp był płatny, właściwie nie ma się czemu dziwić, to jedna z ich wyjątkowych perełek. Na Maderze wiele obiektów państwowych, takich jak baseny i brodziki dla dzieci na promenadach, jest bezpłatnych.






Na zdjęciach powyżej widać płaskowyż Paul da Serra, albo jak kto woli „tundrę maderyjską”. Niestety chmury zasłoniły widok. Jeśli jednak ktoś dobrze się przyjrzy, to pod chmurami można dostrzec skałę z okienkiem, którą zamieściłam w poprzednim poście. Teraz może kilka słów, dlaczego sfotografowałam krowę. Otóż na Maderze widok krowy, czy kozy to rzadko spotykany widok. Dlaczego? Ponieważ na wyspie ze względu na ukształtowanie terenu, nie ma miejsc, gdzie mogłyby się paść. Jedynie na tym płaskowyżu krowy mogą skubać trawkę. Chodzą więc sobie kompletnie przez nikogo nie pilnowane. We wszystkich innych częściach wyspy, jeśli już pojawiają się jakieś zwierzęta hodowlane, są skazane na całoroczne zamknięcie w budynkach. I tak też się robi. Wydaje się to mało humanitarne, ale rzeczywiście nie ma innego sposobu.





Kilka słów o samej stolicy Madery – Funchal. Oczywistym jest, że to największe miasto na całej wyspie. Funchal liczy około 250 tys. mieszkańców, jednak patrząc na jego panoramę, odnosi się wrażenie, że liczy co najmniej milion mieszkańców. Dlatego, że nie ma tam piętrowych bloków. Maderczycy mieszkają w domkach jednorodzinnych. Dodatkowo miasto jest zbudowane na (dość łagodnym) zboczu, przez co robi wrażenie wręcz gigantycznego. Jedynym miejscem, gdzie występują piętrowe bloki, jest dzielnica hotelowa Lido, która bardziej przypomina np. centrum Wrocławia, niż Maderę. Stare miasto jest bardzo ładne, klimatyczne i oczywiście zadbane. Ale… cieszę się, że to nie tam wybrałam hotel. Pomijając korzyści, było tam strasznie tłoczno i głośno. Trudno w takich warunkach o odpoczynek, dlatego pojechałam tam tylko żeby zwiedzić stare miasto i na zakupy. Jeśli chodzi właśnie o zakupy, widać że Maderę odwiedza bogata klientela. Natknęłam się np. (podobnie jak na Santorini) na salon Rolexa, o butikach z pierwszych stron żurnali nie muszę chyba wspominać :) Nie było tego dużo, ale jednak. Z pewnością te akurat sklepy powstały tylko i wyłącznie dla turystów, bo Madera jest raczej ubogim krajem. Przeciętny Maderczyk potrafi pracować w biurze za 500 euro miesięcznie. W ogóle Madera jest bardzo scentralizowana i ponad 70% wszystkich mieszkańców pracuje właśnie w Funchal. Tam ( i podobno tylko tam) są wszystkie szkoły i urzędy.
Powyższe zdjęcia pokazują malutki fragment panoramy Funchal z kolejki linowej. Przepraszam za jakość zdjęć, ale nijak nie dałam rady zrobić fotki, by nie odbijała się szyba.




Powyżej jeden z kościołów w centrum Funchal ( szkoda tylko, że akurat musiałam wejść w kadr, niestety nie dysponuję innym zdjęciem) i założyciel miasta – Zarco.

1 komentarz:

  1. Wgapiam się w to pierwsze zdjęcie... Jest bajeczne :) Ja mam lęk wysokości, lecz nie mogłabym sobie odmówić. A propos... jak zwiedzaliście wyspę? Jeśli dobrze pamiętam, pojechałaś w większej grupie, wynajmowaliście samochody?

    250 tys.? Tylko?

    Heh, jestem tak przyzwyczajona do Twojego avka, iż wciąż zapominam, że jesteś blondynką :)

    OdpowiedzUsuń