Nie nazwałabym tej książki typowym romansem. Przede wszystkim, że samego romansu jest tu stosunkowo bardzo mało. Co wcale nie znaczy, że jest to wada.
Autorka była dziennikarką podróżniczą, co nie jest bez znaczenia, gdyż to wpłynęło na charakter tej książki. Przede wszystkim jest tu bardzo dużo barwnych opisów. Tak pięknych, że mogłam zobaczyć Quebec zimą oczami autorki, a potem porównać to ze zdjęciami z google. Jestem pod wrażeniem. Autorka przenosi nas w świat mroźny, biały i fascynujący.
Krista odwiedza Quebec żeby zrobić swego rodzaju reportaż dla przyszłych turystów zwiedzających to magiczne miejsce. Tak poznaje Annique i Gillsa. Postaci, o których może nie wiemy zbyt wiele, a mimo to mają swój indywidualny charakter. Krista poznaje miasto i przy okazji przeżywa różne doświadczenia, jedne bardziej zabawne inne mniej. Jest kobietą z krwi i kości bez fajerwerków i upiększeń. Ale czytelnik zdecydowanie mógł się pośmiać. Bardzo przyjemny wątek tej historii dotyczył bałwana (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Jeśli chodzi o Jacquesa (drugiego głównego bohatera)... wzbudził moją sympatię, choć początkowo był raczej tajemniczy. Stopniowo odkrywana historia jego przeszłości ukazała wrażliwego, ale jakże silnego mężczyznę po przejściach. Krista i Jacques pasowali do siebie pod wieloma względami, których tu nie zdradzę. Nic tu nie działo się w pośpiechu, wszystko biegło swoim rytmem.
Nie mam pojęcia czy wszystkim przypadnie do gustu ta pozycja. Jeśli ktoś nie lubi zbyt dużo opisów, to może lepiej sobie odpuścić tę książkę, bo to one grają tu największą rolę. Mnie się podobało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz