Ubawiłam się setnie przy tej książce, głównie za sprawą głównego bohatera. W romansach historycznych (i nie tylko) panuje ogólna tendencja do robienia z mężczyzny przysłowiowego macho (wcale nie twierdzę, że to źle, sama uwielbiam takich bohaterów). Tym razem poznajemy Simeona, który wraca z długoletniej podróży i... jest prawiczkiem :) Choć można by sądzić, że będzie mało męski, wcale tak nie było, wręcz przeciwnie. W dodatku trudno go nie lubić. Tak strasznie chciał zachować swoje przekonania, które zaszczepił mu mistrz, że było to doprawdy komiczne. Nie wspominając już o Izydorze, która jest wyjątkowo piękną kobietą, z włoskim temperamentem i kompletnie nie pasuje do wyobrażenia Simeona o uległej, potulnej żonie. Jej wypowiedzi bawiły mnie nieustannie, zwłaszcza te w starciach z teściową :)
Ta pozycja jest dobra na chandrę. Nie jest wyjątkowa, ale też nie nuży jak niektóre.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz