„Never ever cry”
Tym razem miałam dwa powody żeby sięgnąć po tę książkę. Pierwszy to autorka, której nie trzeba przedstawiać miłośnikom literatury paranormalnej. Drugi, to sam opis, który zwiastował niesamowicie intrygującą historię.
Bardzo ciekawy, unikatowy pomysł na fabułę. Starożytne legendy autorka połączyła z elementami całkowicie fantastycznymi. Atlantyda? Dlaczego nie? :) Sam motyw łez wzbudzał moją ogromną ciekawość... „Nigdy, przenigdy nie płacz”. Już samo to zdanie pobudza wyobraźnię.
Akcja toczy się dość leniwie... nie chcę powiedzieć, że wiało nudą, bo to nie byłaby prawda, jednak gdyby fabuła była nieco bardziej żwawa, pewnie trudno byłoby się oderwać. Oczywiście leniwość akcji ubarwiały opisy, które nie zostały potraktowane po macoszemu.
Jeśli chodzi o samych bohaterów... Mam nieco mieszane odczucia. Eureka, nastolatka, która naprawdę wiele przeszła i nadal przechodzi - jest pogrążona w depresji, ma za sobą próbę samobójczą etc. I przyznam szczerze, że tu miałam z nią problem, bo jej zachowanie nie do końca mi pasowało do powyższych kategorii. Wyglądało to trochę tak, jakby autorka nie do końca potrafiła zdecydować, jaka właściwie ma być postać Eureki. Brook z kolei był dużo bardziej jednoznaczny. Wyraźnie można było zobaczyć zmiany, jakie w nim zachodziły. Ander - jak na głównego bohatera było go bardzo mało. Niby przewijał się przez całą fabułę, ale jakoś tak umykał, a szkoda, bo bardzo go polubiłam. Zwłaszcza po scenie ze złapaniem łzy. Niby nic takiego, a było rozczulające.
Właściwie prawdziwa akcja zaczyna się gdzieś pod koniec książki, co tym bardziej rozbudza ciekawość kolejnych części, po które z pewnością sięgnę. Ta historia ma ogromny potencjał. Mam nadzieje, że autorka tak poprowadzi akcję, że dorówna serii o Upadłych.
Też niecierpliwie czekam na kolejne części! Książka była świetna, choć zgadzam się z Tobą, że końcówka była najlepsza :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Lillen