Przyznam szczerze, że nie jest to lektura, która trafia w mój gust. Niemniej jednak przeczytałam ją do końca, a to znaczy, że nie było tak źle. To, co mi się spodobało, to specyficzny i niepowtarzalny klimat tej książki. Pewna doza tajemniczości i oddechu przeszłości towarzyszy czytelnikowi do ostatniej kartki. Tło dla fabuły, którym był tytułowy pałac, również odegrał tu swoją rolę. O samych bohaterach wiemy stosunkowo niewiele. O ile o Pauline mamy jakieś informacje, o tyle o Julienie nie wiemy właściwie nic. Oczywiście był to celowy zabieg ze strony autorki. Stopniowo poprzez badanie faktów i odkrywanie historii przez główną bohaterkę (była archiwistką) poznajemy prawdę nie tylko o Julienie, ale też o sekretach rodzinnych. Dodatkowo czytelnik poznaje nieco historii związanej z samym BDSM. Ile w tym prawdy i faktów, nie mam pojęcia, gdyż nie interesuje mnie ten temat. Czasem miałam wrażenie, że autorka za bardzo skupia się na opisach samych praktyk, a pomija inne ważne elementy. W książce jest baaaardzo mało dialogów. Nie mówię, że to źle, ale dla mnie tu było tego trochę za mało.
Na okładce napisano, że będzie to „uczta dla zmysłów i dla umysłu”. BDSM nie trafia do mojej wyobraźni, więc uczty dla zmysłów nie było. Uczty dla umysłu też mi zabrakło, bo sieć rodzinnych sekretów zginęła w opisach praktyk seksualnych.
Kto będzie chciał, to pewnie przeczyta tę powieść. Nie można jej zarzucić, że jest powieleniem poprzednich. Cechuje ją pewna wyjątkowość, no i właściwie do samego końca nie wiadomo jak ułożą się wzajemne relacje głównych bohaterów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz