niedziela, 23 lutego 2014

Belinda Jones - Zimowe Serca


Nie nazwałabym tej książki typowym romansem. Przede wszystkim, że samego romansu jest tu stosunkowo bardzo mało. Co wcale nie znaczy, że jest to wada. 

Autorka była dziennikarką podróżniczą, co nie jest bez znaczenia, gdyż to wpłynęło na charakter tej książki. Przede wszystkim jest tu bardzo dużo barwnych opisów. Tak pięknych, że mogłam zobaczyć Quebec zimą oczami autorki, a potem porównać to ze zdjęciami z google. Jestem pod wrażeniem. Autorka przenosi nas w świat mroźny, biały i fascynujący. 

Krista odwiedza Quebec żeby zrobić swego rodzaju reportaż dla przyszłych turystów zwiedzających to magiczne miejsce. Tak poznaje Annique i Gillsa. Postaci, o których może nie wiemy zbyt wiele, a mimo to mają swój indywidualny charakter. Krista poznaje miasto i przy okazji przeżywa różne doświadczenia, jedne bardziej zabawne inne mniej. Jest kobietą z krwi i kości bez fajerwerków i upiększeń. Ale czytelnik zdecydowanie mógł się pośmiać. Bardzo przyjemny wątek tej historii dotyczył bałwana (jakkolwiek dziwnie to brzmi). Jeśli chodzi o Jacquesa (drugiego głównego bohatera)... wzbudził moją sympatię, choć początkowo był raczej tajemniczy. Stopniowo odkrywana historia jego przeszłości ukazała wrażliwego, ale jakże silnego mężczyznę po przejściach. Krista i Jacques pasowali do siebie pod wieloma względami, których tu nie zdradzę. Nic tu nie działo się w pośpiechu, wszystko biegło swoim rytmem.


Nie mam pojęcia czy wszystkim przypadnie do gustu ta pozycja. Jeśli ktoś nie lubi zbyt dużo opisów, to może lepiej sobie odpuścić tę książkę, bo to one grają tu największą rolę. Mnie się podobało.  

czwartek, 20 lutego 2014

Megan Maxwell – Proś mnie o co chcesz



Książka hiszpańska. Czy mi się podobała? Właściwie to nie wiem, tak sobie. Jest to trylogia z tego, co mi wiadomo. Druga część ma się ukazać w kwietniu.
Połączenie szef-sekretarka jest już raczej oklepane i trzeba naprawdę czegoś wyjątkowego, żeby się zachwycić. Tu zachwytu nie było. Osobowość Judith trudno mi jednoznacznie określić. Być może dlatego, że była mało spójna. Niby dziewczyna z charakterem, ale jakoś tak zbyt uległa. Trochę wykreowana na dziewczynę z sąsiedztwa, trochę na panienkę, której seks bez zobowiązań nie przeszkadza. Momentami miałam wrażenie, że bohaterka ma rozdwojenie jaźni.  Z kolei Erick nieco mnie zainteresował, pewnie dlatego, że tak mało o nim wiadomo, a strzępki informacji sugerują coś głębszego. To jednak nie zmienia faktu, że jego zachowania nie było dla mnie do końca zrozumiałe. Raz zimny, raz czuły. Raz Judith jest mu obojętna, innym razem nie. Jego niecodzienne upodobania pasują do tej chłodniejszej wersji. Ale i tak nie miałam poczucia, że tu wszystko do siebie pasuje. Możliwe, że to poczucie zniknie przy dalszych częściach. Ogólnie mam wrażenie, że on jest na coś chory, ale może tylko mi się wydaje.


Dodam jeszcze (już niezależnie od treści), że wydawnictwo Amber powinno się wstydzić. To już któraś z kolei książka, w której liczba błędów jest po prostu żenująca. Zjedzone końcówki wyrazów, braki literowe w środku, pomylone imiona i zaimki to jest standard. Naprawdę wstyd, bo przecież za te książki czytelnik płaci.  
Nie jest to jakoś szczególnie poruszająca historia, raczej taka do przeczytania i zapomnienia. Co nie znaczy, że nie jestem ciekawa dalszych losów bohaterów. Mimo to nie wiem czy sięgnę po drugą część.  

piątek, 14 lutego 2014

Nora Roberts - Świadek


Moim zdaniem to jedna z lepszych książek tej autorki. Romans z rozbudowanym wątkiem sensacyjno-kryminalnym, więc czego chcieć więcej. Intrygi, zbrodnia, korupcja i strach a do tego miłość czająca się na horyzoncie. Właściwie książka składa się z dwóch części. 

W pierwszej poznajemy 16-letnią Elisabeth. Dziewczynę z ponadprzeciętną inteligencją, której nie jeden mógłby pozazdrościć. A jednak Elisabeth jest nieszczęśliwa, za sprawą matki, która chyba nie darzyła jej matczyną miłością. Była zimna jak Antarktyda, wyprana z wszelkich ciepłych uczuć, ale za to z rozbudowaną potrzebą kontroli i ambicji. Zaplanowała córce całe życie pod własne dyktando i oczekiwała, że tak właśnie będzie. Kiedy jednak Elisabeth wreszcie się zbuntowała, popełniła błąd, który zaważył na całym jej życiu. 

W drugiej części książki poznajemy Elisabeth 12 lat później, już jako dorosłą kobietę. To właśnie wtedy poznaje Brooksa. Mężczyznę, który jest jej kompletnym przeciwieństwem. Otwarty, szczery i wesoły gliniarz oddany swojej pracy. Elisabeth z kolei jest zamknięta w sobie, bardzo ostrożna i przede wszystkim bardzo analityczna (mam na myśli jej mózg). To było zabawne, kiedy każdą nawet najdrobniejszą rzecz potrafiła przedstawić w sposób naukowy. Brooks łamie jej wszystkie bariery, dzięki swojemu uporowi i wrodzonej wrażliwości. 

Dla mnie dużym atutem byli również bohaterowie poboczni, którzy byli bardzo wyraziści i posiadali swoje własne historie. To bardzo wzbogacało treść, a przy tym nie odczuwało się wielowątkowości. 


Historia bardzo przyjemna, dobrze napisana. Nie jest to typowy kryminał. Rozpatrywałabym tę książkę raczej w kategoriach romansu. I to właśnie lubiącym ten gatunek polecałabym tę pozycję.   

czwartek, 13 lutego 2014

Samantha Young - Wszystkie odcienie pożądania



To już druga książka Samanthy Young, którą złapałam w ręce. Ta część jest równie dobra, a możne nawet lepsza niż pierwsza. Niby zwyczajny romans, a jednak kiedy wychodzi spod pióra pani Young staje się czymś więcej.

Ta historia ma wiele zwrotów akcji, wciąga od pierwszych stron i trudno się od niej oderwać. Tętni niesamowitym napięciem erotycznym, ale nie jest wulgarna. I choć tytuł jest raczej pretensjonalny, to nie pożądanie jest tu najważniejsze, choć to ono staje się katalizatorem wielu wydarzeń.  

Historia Jo jest tak naprawdę bardzo poruszająca. Dziewczyna zmaga się z wieloma problemami, m.in. opiekuje się młodszym bratem i matką alkoholiczką. I tu ogromny ukłon w stronę autorki, bo pokazała prawdziwy dramat rodzinny. Pokazała trudne życie rodziny z problemami bez zbędnych upiększeń. Pokazała również jak przemoc w rodzinie potrafi wpłynąć na osobowość i poczucie własnej wartości. Pokazała również jak to wszystko rzutuje na późniejsze relacje, nie tylko damsko-męskie.

Cam z kolei jest zwykłym chłopakiem. Na początku może nieco bezczelnym, później jednak pokazuje swoje prawdziwe, ciepłe i opiekuńcze oblicze. Jest połączeniem męskości i poczucia bezpieczeństwa. I choć zdarza mu się zachować głupio, to naprawdę nie sposób go nie lubić.

Książkę polecam czyta się szybko i przyjemnie. Mimo tematyki jest lekka, więc czytelnik nie popadnie w kiepski nastrój. Jeśli komuś podobała się pierwsza część to druga też na pewno się spodoba.   

sobota, 8 lutego 2014

J.A. Redmerski - Na krawędzi nigdy; Na krawędzi zawsze



„He drew iron tears down Pluto’s cheek,
and made Hell grant what Love did seek.”

Moja wiara w znalezienie wyjątkowej książki została przywrócona. Po Aleksandrze Monir i jej „Poza czasem” i „Timekeeper” w bardzo krótkim czasie trafiłam na J.A. Redmerski i jej „Na krawędzi nigdy”. Jestem oczarowana, zafascynowana, wzruszona i nie wiem co jeszcze... a J.A. Redmerski trafia na moją prywatną listę ulubionych autorów. Rzadko mi się zdarza czytać książki po angielsku, gdyż wyjątkowo tego nie lubię, ale kiedy pierwsza część jest tak fascynująca jak „Na krawędzi nigdy” to moja niechęć do czytania w obcym języku nie stanowi żadnej przeszkody.

W mojej osobistej ocenie te dwie części książki zasługują na najwyższe noty. Nie wiem czy znalazłabym choć jedną rzecz, do której mogłabym się przyczepić. Oderwanie się od tej książki graniczyło z cudem, nawet perspektywa spania na biurku w pracy nie była  wystarczająco straszna.

Właściwie nawet nie wiem od czego zacząć... mam mętlik w głowie. Pewnie w kategoriach literackich należałoby rozpatrywać te pozycje jako powieści drogi i romans w jednym. Dla mnie jednak to przepiękna historia dwojga młodych ludzi, którzy poszukują swojej drogi życiowej, siebie samych i którzy zmagają się z przeciwnościami losu, często bardzo dramatycznymi. To historia o dojrzewaniu (przy czym nie mam tu na myśli nastolatków, bo bohaterowie to tzw młodzi dorośli), poznawaniu siebie i przełamywaniu wszelkich schematów i barier. Fabuła książki to nieustanna podróż w sensie dosłownym i tym bardziej ogólnym. 

Historię poznajemy z dwóch perspektyw głównych bohaterów. I tu pasowało to idealnie. Ten zabieg autorki miał sens. Camryn dwudziestolatka, która dryfuje przez życie, szuka celu i zmaga się z problemami, które ją przytłaczają. Jednocześnie jest bardzo wrażliwą,  mądrą i śliczną dziewczyną. Autorka bardzo jasno nakreśliła jej osobowość, dała wgląd w jej myśli i uczucia. Camryn miota się między własnymi pragnieniami, ich realizacją a życiem obecnym, którego nie chce - tego jest pewna. Jednocześnie nie do końca potrafi jasno sprecyzować czego chce. Swoje problemy i swój ból zatrzaskuje w głowie i stara się żyć dalej, po części odcinając się od kontaktów między ludzkich. 

Z kolei Andrew to utalentowany, wrażliwy i przystojny mężczyzna z kilkoma tatuażami (wspominam o tym, gdyż jeden ma ogromne znaczenie w tej historii). Nie jest idealny, o nie, potrafi być porywczy, ale też nie okazywać uczuć. Pragnie wolności w równym stopniu co Camryn i chyba jako jedyny wie, co ona naprawdę przeżywa. To dzięki niemu zaczyna się ich wspólna podróż. Andrew nie uznaje kompromisów, pokazuje Camryn, że jej pragnienia są możliwe, że mogą zrobić cokolwiek tylko zechcą i być kim chcą. Przez wspólną podróż poznają siebie nawzajem. Dzięki dwuosobowej narracji czytelnik może dostrzec jak bardzo ta dwójka uzupełnia się wzajemnie. Jednak Andrew ma sekret, który spada na czytelnika niczym bomba (choć pewne podejrzenia z pewnością pojawią się prędzej). Jego postać jest absolutnie magiczna, urzekł mnie od samego początku wszystkim. Jestem zwyczajnie oczarowana. Co nie znaczy, że Camryn nie jest równie cudowna.

Przepiękny wątek dotyczy Orfeusza i Eurydyki. To wątek, który odgrywa tu ogromną rolę. Powiedzieć, że jest romantyczny i wzruszający to stanowczo za mało. Cała książka (a ściślej obie) obfituje w wiele wartych uwagi przemyśleń głównych bohaterów, nad którymi warto zatrzymać się choć na chwilę. Jest tu wiele bardzo zabawnych momentów, które przyprawiają czytelnika o napady śmiechu. Równie wiele jest momentów, które przyspieszają bicie serce i sprawiają, że ma się ochotę krzyczeć „Nie!!!”. Historia ta potrafi wyciskać łzy wzruszenia, które trudno oponować, ale i łzy radości. Nawet czytając epilog trudno mi było opanować łzy wzruszenia. 
W drugiej części „The edge of always” poznajemy dalsze losy Camryn i Andrew. Losy obfitujące w cierpienia, radości i smutki. Tak naprawdę dopiero po przeczytaniu drugiej części czytelnik czuje absolutne nasycenie i kompletność tej historii. Możemy zobaczyć jak  Andrew i Camryn dojrzeli, zmienili się, pokonali trudności i odnaleźli właściwą drogę. Jednocześnie nadal pozostali sobą, wrażliwymi osobami, zapatrzonymi w siebie. W pewnym sensie byli jak Orfeusz i Eurydyka. 

To historia niesamowicie poruszająca, romantyczna i dająca wiarę w potęgę miłości. Ale nie w sposób banalny i oklepany. To historia absolutnie wyjątkowa pod każdym względem. Historia, którą nie sposób wyrzucić z pamięci. I wreszcie to historia, do której z pewnością wrócę jeszcze nie raz i która zajmie honorowe miejsce w mojej biblioteczce.

Mam poczucie, że tym postem nie oddałam hołdu tej historii. Nie potrafię tego zrobić. To trzeba przeczytać i przeżyć samemu. Poczuć emocje, jakie wywołuje ta powieść. Naprawdę warto. Tę pozycję polecam każdemu bez wyjątku, i starszym czytelnikom i tym trochę młodszym. I najmniej ważna rzecz: przepiękna okładka i pierwszej i drugiej części. Naprawdę aż miło popatrzeć, zwłaszcza, że środek jest równie piękny.

……………..

„Andrew pociąga mnie na łóżko i po prostu mnie tuli, stalowym uściskiem ramion przyciskając do siebie na całej długości. Leżymy tak kilka godzin, patrząc, jak księżyc wędruje po niebie. Andrew nie odzywa się ani słowem, a ja nie naciskam, ponieważ on potrzebuje ciszy. I nawet gdyby żadne z nas już nigdy nie miało się odezwać, mogłabym z tym żyć, jeśli dzięki temu zatrzymalibyśmy tę chwilę.
Dwoje ludzi, którzy nie umieli płakać, płacze razem, i jeśli świat skończyłby się dzisiaj, bylibyśmy spełnieni.”     
Na krawędzi Nigdy, str. 326

Katarzyna Michalak - Czarny Książę


Jestem w kropce, bo kompletnie nie wiem, co napisać o tej książce. Zdecydowanie mi się nie podobała. Z pewnością po Mistrzu, który mnie pochłonął bez reszty, spodziewałam się czegoś innego. Ale... to nie moje wcześniejsze oczekiwania wpływają na osąd. 

Dawno tak się nie wynudziłam. Nie mam pojęcia jaki cel przyświecał autorce. Skąd tytuł? Pewnie dlatego, że jest chwytliwy. Równie dobrze można było nadać tytuł Inspektor Paul, albo Konstacja.

Postaci były dla mnie jakieś niedopracowane. Czarny Książę, niby kochał Konstancję, a często latał do swojej kochanki. Jego motywy działania jakoś mi się gryzły. Podchody Paula w odkryciu mordercy, nie do końca były zrozumiałe. Paul niby też kochał Konstancję, ale też mnie jakoś nie przekonywał. Sama Konstancja tym bardziej mnie nie przekonywała do siebie, jej miłość do Paula była chyba czysto wyimaginowana i niknęła pod wpływem reszty jej zachowania. Cechą wspólną bohaterów był dla mnie brak spójności. Co dziwne czytelnik już na 131 stronie dowiaduje się kto jest mordercą (jeśli nie wpadł na to wcześniej, co naprawdę nie było trudne), co sprawia, że reszta książki jest doprawdy nudna.

Mogłabym tu jeszcze pisać i pisać, ale zdradziłabym zbyt dużo z treści, co byłoby nie fair wobec tych, którzy chcą jednak sięgnąć po tę pozycję. Dla mnie to była kompletna strata czasu. Mój post jest równie chaotyczny, jak ta historia, za co najmocniej przepraszam. A może po prostu to ze mną jest coś nie tak, że mi się nie podobało. Jedno jest pewne: w Czarnym Księciu z pewnością znajdziemy wyrafinowanego psychopatę.


Za to okładka bardzo mi się podoba :)

poniedziałek, 3 lutego 2014

Rachel Hauck - Był sobie książę

Prawdziwy książę i zwykła dziewczyna... niby klasyczna historia Kopciuszka, a jednak nieco inna. Przede wszystkim książka liczy sobie 427 stron, nie jest więc historyjką składającą się tylko z dwóch bohaterów. Przez fabułę przewija się plejada wspaniałych postaci pobocznych. Lady Genevive, matka księcia, Aurora czy Avery, każda z nich była na swój sposób wyjątkowa. Sam Nathaniel i Susanna bardzo przypadli mi do gustu. Oboje znaleźli się na życiowym zakręcie... coś się kończy, coś zaczyna. Każde z nich musiało podjąć decyzje, jednak czy słuszne? To miało się dopiero okazać.

Tak naprawdę ta historia jest o poszukiwaniu swojej drogi, zawierzeniu sile wyższej, a przede wszystkim o prawdziwej, czystej miłości, która przezwycięża przeciwności - mimo, że czasem jest strasznie trudno. 

Fabuła została rozciągnięta w czasie, czytelnik nie miał więc poczucia, że coś tu się dzieje zbyt szybko. Dodatkowy plus dla autorki za wątek polityczny, który odgrywał ważną rolę w fabule.


Mnie bardzo przypadła do gustu ta historia. Jest lekka, ale momentami daje do myślenia. Bardzo trudno się od niej oderwać. Oczywiście można by się czepiać wielu rzeczy, tylko po co? Happy end był cukierkowy i bardzo romantyczny, ale ja właśnie takie lubię :)