piątek, 26 października 2012

„10 Typów Kobiet, które wybierają mężczyźni”




Rozbawił mnie dzisiaj artykuł (choć to akurat niefortunne określenie), na który trafiłam na Onecie. Tekst jest na tyle krótki, że zamiast podawać link, wkleję go poniżej:

"Mężczyźni przebadani na zlecenie portalu World of Female wskazali, jakie typy kobiet im się podobają. Ideałem jest, jeśli jedna kobieta ma w sobie aspekt każdej ze wskazanych przedstawicielek płci pięknej. Sprawdź, czy jesteś jedną z nich...

1. Dziewczyneczka
Są mężczyźni, którzy lubią nieco dziecinne kobiety. Wesołe, zabawne, odstresowujące. Zaznaczyli jednak, że dobrze jest, gdy taka dziewczyneczka bywa też odpowiedzialna i mądra. czyli chodzi tu bardziej o styl bycia niż niedojrzałość.
2. Tajemnicza dama
Kręci ich tajemnica, na pewno! Bo mogą dążyć do tego, by dowiedzieć się, co kryje się za tym frapującym niedopowiedzeniem. Tajemnica podgrzewa i urozmaica każdą relację.
3. Seksowna
No pewnie, jaki mężczyzna nie jest zainteresowany seksowną kobietą? Sam ten aspekt jednak nie sprawi, że ją poślubi czy będzie chciał regularnego związku. Jednakże na pewno seksapil przyciągnie go i "zainspiruje".
4. Dziewicza
I wcale nie musi być to sprzeczne z punktem poprzednim. Chodzi tu o pewną nieśmiałość, delikatność, brak doświadczenia w pewnych dziedzinach życia, by on mógł być tym silnym i mądrym. Bardzo podniecające.
5. Kobieta czynu
Sami uwielbiają działać i dlatego lubią, gdy i my jesteśmy aktywne. Nie musisz wspinać się na K 2, wystarczy jazda na rowerze, ale z pasją. Dla mężczyzn akcja jest zawsze sexy.
6. Rozpieszczona
Wydęte usteczka i wymagania. Tak, oni lubią przekonać się, że potrafią sprostać naszym oczekiwaniom.
7. Pewna siebie Lady
Nie ma nic bardziej atrakcyjnego niż pewność siebie w oczach kobiety. Poczucie wartości siebie, pełna akceptacja ciała, jasne życiowe priorytety. Mężczyzna obok kogoś takiego czuje się naprawdę komfortowo, a jednocześnie pewna siebie kobieta jest dla niego wyzwaniem. Miód!
8. Mamusia
Głośno tego nie mówią, ale mały chłopiec w nich potrzebuje pochwały za awans, zadbania o garderobę oraz kanapki do pracy.
9. Artystka
Zachwyt nad naszymi powidłami czy ogórkami kiszonymi jest mężczyźnie potrzebny.
10. Niekonwencjonalna
Ekscentryczna kobieta zawsze zostanie zauważona. Nieco zbuntowana, za nic mająca normy i wyzwolona pobudza ich do życia”

 
Nie chcę negować wyników sondaży i badań (nawet tych wątpliwych metodologicznie), ale czy powyższe „typy” nie pokazują, że nie ma uniwersalnego wzorca? Niemal każda kobieta może przypisać sobie cechy któregoś (jeśli nie kilku) z powyższych typów. Poza tym, każda z wyróżnionych kategorii, jest pojęciem na tyle względnym, że interpretacja może być skrajnie różna. Zawsze przy tego typu sondażach, nasuwa mi się  zdanie: „Każda potwora znajdzie swojego amatora”. Dla mnie jedno jest pewne: nie można tak bardzo upraszczać relacji damsko-męskich, to zbyt złożone mechanizmy, by wpisać je w sztywne kategorie. Zarówno kobieta, jak i mężczyzna musi mieć „to coś”. A czym jest owo coś? Nikt jeszcze tego jednoznacznie nie stwierdził. Może to i lepiej? Ta wiedza i tak nie byłaby gwarantem udanego życia małżeńskiego/partnerskiego.

Muzyka na dziś, nieco bardziej optymistyczna: Adam Lambert - Cuckoo

poniedziałek, 22 października 2012

Sometimes...



Czasami życie jest do d...

Jak się wali, to wszystko na raz. Tamten tydzień był kiepski, ale ten zaczął się fatalnie i tak samo się skończy. Nie ma szansy na to, żeby było inaczej. Cóż, trzeba zacisnąć zęby i przetrwać.


Maxwel Cathy - Klątwa Pierścienia



Dawno nie czytałam równie wciągającej książki z gatunku romansów epokowych. Podobała mi się dlatego, że była zupełnie inna niż wszystkie. Już sam początek był nietypowy i nieco tajemniczy.  Główni bohaterowie zdobyli moją sympatię od pierwszych stron. Nick, niezwykle czarujący i nieco nieprzewidywalny mężczyzna, urzeka ciętym językiem. Fiona, kobietka, której siła jest wprost imponująca, a przy tym pozostaje również krucha, choć tego nie pokazuje. Jest inteligentna, piękna i nie ma lekko w życiu. Bardzo niefortunne wydarzenie sprawia, że bohaterowie stają na swojej drodze i wtedy dopiero zaczyna się frajda dla czytelnika, ale nie mam zamiaru zdradzać szczegółów. Fabuła jest lekka i czasem potrafi zaskoczyć. Niejednokrotnie się uśmiałam. Oczywiście mogłabym się doczepić do paru szczegółów i nieścisłości, tylko po co? 

Polecam wszystkim, którzy chcą spędzić miło czas. To lektura w sam raz na chłodne, ponure, jesienne wieczory

czwartek, 18 października 2012

...

Czasem z samego rana człowiek dostaje obuchem w głowę :(


Spoczywaj w pokoju...

niedziela, 14 października 2012

Eva Voller - Magiczna Gondola



Mówi się „Nie sądź książki po okładce”, cóż, może okładka nie jest wyznacznikiem oceny książki, ale z pewnością wpływa na to, czy czytelnik weźmie ją do ręki. W przypadku Magicznej Gondoli, okładka zdecydowanie zachęca do zerknięcia w treść książki. Biorąc ją do ręki na odwrocie obwoluty możemy przeczytać: „Współczesna dziewczyna. Przystojny młodzieniec. Czerwona gondola. Klimatyczna Wenecja. Historia poza czasem.”   Czyż to nie brzmi zachęcająco? To teraz może o tym, jak wygląda rzeczywistość z mojej, całkowicie subiektywnej perspektywy.

Wszystko, co zostało napisane na okładce, to oczywiście prawda. Główna bohaterka Anna, to naprawdę typowa nastolatka, przywiązana do swoich gadżetów, mało zainteresowana tym, co rodzice mają do powiedzenia, ale przy tym również zdeterminowana i odważna. Sebastino natomiast, jest czarującym, nieco tajemniczym Włochem, który chodzi swoimi ścieżkami, a przy tym jest odpowiedzialny i nie sposób go nie lubić. 

Cała fabuła jest dość oryginalna. Może nie tyle sam motyw podróży w czasie, co cała reszta. Wiele sytuacji mnie naprawdę śmieszyło, zwłaszcza ta „transczasowa” blokada, która zamieniała najróżniejsze słowa, będące anachronizmami. Ponieważ cała historia jest pisana z punktu widzenia Anny, możemy więc poznać (często wywołujące uśmiech) jej przemyślenia dotyczące różnic epokowych. 

Sama autorka w bardzo barwny sposób opisała Wenecję, zarówno tę współczesną, jak i tę  historyczną. Rzadko się spotyka, żeby opisując życie historyczne wspominało się tak dużo o tamtejszej higienie, toaletowych zwyczajach, postępie medycyny (albo raczej jej braku). Ogromny plus za przedstawienie Wenecji w sposób rzeczywisty, bez upiększaczy, czy pominięć tego, co niekoniecznie przyjemne. Mimo to, Wenecja wcale nie straciła swojego uroku. Nadal zachwycała.

To, co mnie nie przekonało, to uczucie głównych bohaterów, które pojawiło się jakby znikąd. Możliwe, że to moja wina i najzwyczajniej w świecie tego nie zauważyłam, ale moim zdaniem było to mało wyraźne i zbyt szybkie. Tak, jakby ktoś pstryknął i bęc - są w sobie zakochani.

Ogólnie książka nie powaliła mnie na kolana, ale uważam, że była całkiem niezła i warto ją przeczytać, choćby ze względu na same opisy Wenecji z XV wieku. 

poniedziałek, 8 października 2012

Quinn Julia - Grzesznik nawrócony



Jest to historia, w miarę lekka i zdecydowanie przyjemna. Michael jest beznadziejnie zakochany w Francesce, żonie swojego stryjecznego brata. Bohater robi wszystko, żeby tylko nikt nie odkrył jego prawdziwych uczuć. Niespodziewanie kuzyn umiera, a Michael dziedziczy jego tytuł i majątek. Wtedy właśnie zaczyna się prawdziwa akcja. Jako, że Michael kochał swojego stryjecznego brata, odczuwa wielkie wyrzuty sumienia z powodu tego, że zajmuje jego miejsce. Nadal też do granic wytrzymałości pożąda młodej, pięknej wdowy po stryjecznym bracie. Boi się po nią sięgnąć, gdyż uważa, że byłaby to najwyższa forma zdrady wobec kuzyna. Jaki więc będzie rozwój wydarzeń? Musicie same przeczytać.

Jak to bywa w romansach, oczywiście jest szczęśliwe zakończenie, ale droga do niego wcale nie jest taka łatwa. Warte uwagi są dylematy moralne bohaterów, bo te nie są zbyt często spotykane w tego typu historiach. Wyrzuty sumienia i cierpienie z tym związane, oraz niebezpieczna namiętność, tworzą niepowtarzalną mieszankę. 

Serdecznie polecam wszystkim, którzy lubią epokowe treści :)

sobota, 6 października 2012

Susan Elizabeth Phillips - Arena



Jest to jedna z moich ulubionych książek. Choć czytałam ją dawno, często powracała i domagała się mojej uwagi. Być może dlatego sięgnęłam do niej ponownie. 

Czytając opis na okładce, mogłoby się wydawać, że w fabule nie ma nic szczególnego. Ojciec na siłę wydaje za mąż swoją rozpieszczoną córkę, za gburowatego człowieka. Generalnie Daisy musi wytrzymać ze swoim irytującym, przymusowym mężem pół roku, żeby otrzymać fundusz powierniczy. Brzmi tandetnie? Możliwe, ale wcale takie nie jest, okazuje się bowiem, że przymusowy mąż jest menadżerem cyrku, a rozpieszczona dziedziczka i surowe warunki cyrku - muszą zwiastować katastrofę. 

Książka urzekła mnie pod wieloma względami, jednak to, co najbardziej utkwiło mi w pamięci, to fakt, że autorka potrafiła sprawić, iż niejednokrotnie zwątpiłam w szczęśliwe zakończenie. Fabuła wcale nie była lekka, nawet jeśli zdarzały się sytuacje śmieszne, były zabarwione pewną dozą goryczy. Warunki cyrkowe nie należą do łatwych, wręcz przeciwnie, panują tam twarde i surowe reguły. Towarzyszenie bohaterce w tych zmaganiach było więc nie lada przeżyciem.

Daisy wcale nie była typową rozpieszczoną dziedziczką. Zdobyła moją sympatię od samego początku. Jej upór i determinacja były godne podziwu. Bezustannie musiała zmagać się z pogardą i upokorzeniem, a jednak się nie załamała. To tylko zwiększało jej determinację. Przebywanie z, delikatnie mówiąc, nieprzychylnie nastawionym małżonkiem, tylko dolewało oliwy do ognia. Zwłaszcza, jeśli owy małżonek jest nie tylko cyniczny ale również przystojny i pociągający. Wzajemne pożądanie z całą gamą negatywnych emocji  (włączając w to wyżej wymienioną pogardę) sprawia, iż akcja staje się dużo bardziej intrygująca. Wiele razy współczułam Daisy, czasem miałam ochotę rwać włosy z głowy, ale dzięki temu, ta książka tak bardzo zapadła mi w pamięć.

Zdecydowanie polecam tę pozycję wszystkim, zwłaszcza na nadchodzące, ponure, jesienne wieczory. 

Once upon a time




Jakiś czas temu koleżanka poleciła mi serial, mówiąc, że to coś zupełnie innego. Cóż, kiedy wreszcie obejrzałam cały sezon, pozostaje mi przyznać jej rację. 

Przyznaję, że podoba mi się koncepcja połączenia baśni ze współczesnym światem. Once upon a time to głównie historia królewny Śnieżki dla starszych odbiorców. Owa historia została nieco przerobiona, dodano do niej więcej wątków i treści, uzyskując coś niepowtarzalnego. Miło było zobaczyć przeplatający się świat fantazji z rzeczywistym, zobaczyć znane postaci w innych rolach. To taki powiew świeżości wśród seriali wszelkiej maści. Trochę magii, szczypta tajemnicy i chęć poznania szczegółów oraz dalszych losów bohaterów sprawiły że trudno było mi oderwać się od oglądania. 

Jako, że jest to bardzo specyficzny serial, zakładam, iż nie każdemu przypadnie do gustu. Jeśli ktoś jest szczególnie przywiązany do klasycznych baśni, to nie polecam tego oglądać. 

piątek, 5 października 2012

Oszukani?


Trafiłam ostatnio na cykl artykułów o „oszukanym pokoleniu”. Biorąc pod uwagę mój wiek, zaliczam się do owej kategorii. Czytam więc, że „padliśmy ofiarą oszustwa edukacyjnego”. Czy czuję się oszukana? Nie. Czy z pracą w Polsce jest trudno? Tak, ale mało gdzie nie jest?
Zgadzam się, iż w Polsce utarł się pogląd, że studia wyższe dadzą ci lepsze życie. Sama pamiętam pewnego rodzaju nagonkę, że koniecznie trzeba iść na studia, bo jak nie, to jesteś gorszy. Dla wielu osób starszych i młodszych to wykształcenie, jest czynnikiem decydującym o osądzie danego człowieka. Tyle tylko, że dla mnie to pogląd wywodzący się jeszcze z czasów komuny, i jak do tej pory starsze pokolenia nie zrewidowały go, a powinny. Jeśli już koniecznie chcemy sądzić i wnioskować o człowieku, rozpatrzmy to, jak radzi sobie w życiu. Tytuł mgr nie ma z tym wiele wspólnego. Jeśli ktoś ślepo wierzył, że dyplom gwarantuje mu pracę, to pozostaje mi tylko współczuć. Jeśli teraz zapytałabym młodego człowieka, czy woli tytuł i niepewną przyszłość na rynku pracy, czy może woli zdobyć doświadczenie np. jako mechanik i pracę ma zapewnioną, to przypuszczam, że wielu wybrałoby opcję drugą. Oczywiście, tego typu zawody nie mają takiego prestiżu, jak np. prawnik czy lekarz, ale przecież potrzebni są i tacy i tacy. Czy zatem lepiej żyć w dobrobycie będąc mechanikiem, czy może lepiej być bezrobotnym magistrem? Prestiż nie zapewni nam dobrobytu. Oczywiście wszystko znacznie upraszczam, bo inaczej nie starczyłoby mi dnia żeby rozważyć wszystkie możliwości. Tematu jakości polskiej edukacji, wolę nawet nie poruszać.
Pamiętam, jak wiele osób składało mi gratulacje z racji obrony tytułu. Kiedy odpowiadałam, że to żadne osiągnięcie, wszyscy bez wyjątku byli zdziwieni. A ja zawsze powtarzałam, że tytuł magistra w dzisiejszych czasach, to żadne wielkie osiągnięcie, ma go przecież co druga osoba. Gratulować można doktoratu, czy profesury. Jeśli jednak ktoś puchnie z dumy, bo ma tytuł mgr, to jego wola. Oby tylko owa duma nie wyprowadziła go w pole, bo z syndromem nieadekwatnych oczekiwań wśród absolwentów uczelni wyższych spotykam się na co dzień.
W kolejnym artykule zostały przytoczone wypowiedzi „oszukanego pokolenia”. Lista narzekań, zawiedzionych oczekiwań i tego jak jest trudno, nie ma końca. Oni wszyscy mają rację, tyle tylko, że chyba nie zauważają pewnej oczywistości. Rynek pracy jest jaki jest, i tego nie zmienimy. Zamiast narzekać trzeba raczej zacisnąć zęby i dostosować się do tego, co jest. Zawsze powtarzałam, że jeśli mój zawód nie przyniesie mi dochodów, to się przekwalifikuję. Nawet jeśli miałabym otworzyć firmę sprzątającą (co dla wielu jest hańbą). To nie tytuły świadczą o tym, jakim jesteśmy człowiekiem, ani czy wygraliśmy w swoim życiu. Nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, czasu się nie cofnie, ale przekwalifikować można się zawsze. Znaleźć pracę nie jest łatwo, ale nie jest to też niemożliwe. Masz za dużo tytułów? To nie pisz w CV wszystkich. Masz ich za mało? To zrób kolejne kursy i szkolenia. Próbuj, bierz co jest (w granicach twoich możliwości), i w międzyczasie szukaj czegoś, co bardziej ci odpowiada. Narzekanie w niczym nam nie pomoże. Musimy walczyć, bo bez walki możemy uznać się za przegranych.