poniedziałek, 16 lipca 2012

Jutro...

Wreszcie urlop. Dawno tak bardzo na niego nie czekałam. Nie powiem jednak, że nie ma we mnie obaw. Pierwszy raz boję się, czy dopisze pogoda. Z opinii i opowiadań, wiem, że tam bywa z tym różnie. Mam jednak nadzieję, że nie pożałuję tego wyjazdu, bo skusiły mnie widoki w internecie. W dodatku przekonałam do tego pomysłu aż osiem osób i sama wybrałam hotel. Dlatego też, jeśli coś będzie nie tak, cała odpowiedzialność spadnie na mnie :) Pięć i pół godziny lotu, też nie jest zachęcającą perspektywą. Osobiście ciężko mi wysiedzieć w samolocie. Nudzi mi się strasznie i nie potrafię znaleźć sobie miejsca. Nawet książki źle mi się czyta w takich warunkach. Tak wiem... marudzę.

Przede mną jeszcze pakowanie. Szczerze nie lubię tej czynności, zwłaszcza jeśli trzeba się zmieścić w określonej ilości kilogramów. Nie pomaga również fakt, że dzisiaj muszę jeszcze wyjechać i nie mam pojęcia ile czasu mi to zajmie, więc pakowanie zostaje na wieczór, tudzież noc. A wylot jest rano i w dodatku nie z Wrocławia. Ech... nie marudzę więcej. Mam nadzieję, że kiedy już dotrę na miejsce moje oczy uraczą takie widoki.



Życzę wszystkim spokojnych, ciepłych i słonecznych dni. Do zobaczenia za dwa tygodnie.

Amanda Hocking – Przywrócona



To już ostatnia część trylogii o Tryllach, moim zdaniem najlepsza, choć cała seria jest rewelacyjna. Odniosę się do całej trylogii, bo inaczej musiałabym zdradzić zbyt wiele z treści.
Jest to chyba jedyna książka, gdzie pierwsza miłość wcale nie musi być ostatnią, a serce niekoniecznie musi wygrać z poczuciem obowiązku.
Czytając, jesteśmy świadkami przemiany Wendy z nastolatki, w osobę zdolną do poświęceń i podejmowania mądrych decyzji w części ostatniej. Proces ten jest stopniowy i wcale nie prosty. Sama Wendy zachowuje przy tym swoje cechy początkowe. Postać jest więc spójna i wszystko jest na swoim miejscu. Możemy zobaczyć jej błędy, pewne rozchwianie emocjonalne (do którego miała prawo), poznać jej marzenia i życie w raczej trudnych warunkach.
Początkowo bardzo kibicowałam Finnowi, później jednak autorka przekonała mnie do Lokiego, który zyskał moją pełną sympatię i akceptację. Jedno małe ale… wydaje mi się, że Wendy zbyt szybko zmieniła obiekt swoich uczuć. Z drugiej jednak strony wykazała się niezwykłą dojrzałością kończąc coś, czego teoretycznie nie było. Mimo to, pierwsza miłość zawsze pozostanie pierwszą, bez względu na wszystko. 
Niejednokrotnie byłam zaskoczona, zwłaszcza w Przywróconej. Nie spodziewałam się zdrady i sceny seksu (krótkiej, bo krótkiej, ale była, co nie zdarza się w tego typu książkach). Zaskoczył mnie również Trove, ale nie będę pisać dlaczego. Akcja miała wiele zwrotów i zdecydowanie nie była przewidywalna.
W przypadku tej trylogii rozumiem, dlaczego sprzedała się w aż tak dużej ilości. Nie trzeba nawet głębiej doszukiwać się przyczyn. Pomysł autorki był niebanalny, a świat, który stworzyła jest precyzyjny i spójny. Nie miałam poczucia, że coś tu nie pasuje, tudzież czegoś brakuje. Właśnie czegoś takiego oczekuję po książkach. Ta trylogia niejednokrotnie mnie rozbawiła, innym razem wzruszyła. Nie brakowało tu radosnych chwil i dramatów. Jak dla mnie pełna równowaga.
Tę serię gorąco polecam, nawet jeśli spotkałam się z negatywnymi opiniami na jej temat. Według mnie jest warta przeczytania.

sobota, 14 lipca 2012

Gena Showalter – Mroczna Noc


Kolejna autorka bestsellerów New York Timesa, tylko za co? Prawdę mówiąc, gdyby nie fakt, że chciałam tu coś napisać o tej książce, nie skończyłabym jej. Dawno nie czytałam czegoś równie nudnego. Skusił mnie opis, ten zapowiadał coś niesamowitego, z głębią i wielowymiarowymi bohaterami. A jaka była rzeczywistość? Powiedziałabym, że zupełnie odwrotna. Niby było to, co w opisie, a jednak nie przekonało mnie to wcale. Mężczyzna, który żyje z furią w sobie. Ok., było kilka przemyśleń, jak to mu ciężko, i jak bardzo chciałby innego życia, ale w większości było to sztuczne i mało realistyczne. Miałam wrażenie, że wręcz wymuszone. Bezsensownych bójek wśród mieszkańców zamczyska za to nie brakowało. I choć to wpisuje się w ogólną konwencję, to jednak było dość płytkie i powierzchowne. Niby była na końcu ofiara z własnego życia, ale jakoś kompletnie niedramatyczna. Za to pojawiła się jakaś niby bogini, czy co to tam było, z tekstami rodem z podrzędnej miejskiej dzielnicy. To gryzło się tak bardzo, że aż raziło po oczach. Główna bohaterka, to też jakieś nieporozumienie. Słyszy głosy, które przy głównym bohaterze zanikają. Raz jest stanowcza, raz rozhisteryzowana. Kompletnie to było niespójne i nie trzymało się kupy. Już nie wspomnę, że po kilkunastu pierwszych stronach, znałam zakończenie. Zero zagadek, stopniowania napięcia, zamiast tego czysta przewidywalność.
Nie mam pojęcia, co może się podobać w tej książce, bo mnie nic nie przypadło do gustu. Sama koncepcja autorki była dość pomysłowa, ale to tylko połowa sukcesu, trzeba umieć rozwinąć fabułę, a tu mi tego zabrakło. Były momenty, że przekartkowywałam kolejne strony, bo nie działo się nic szczególnego. W porównaniu z tą pozycją „Rozkosze Nocy” były o wiele ciekawsze.
„Mroczna Noc” to pierwsza część serii, do której z pewnością już nie zajrzę. Kompletnie nie interesują mnie też inne książki czy serie tej autorki. Chyba pierwszy raz zdarzyło mi się tu na blogu, aż tak bardzo negatywnie ocenić książkę, ale po Nalini Singh i Ani z jej historiami, nie mogę inaczej, gdyż byłoby to absolutnie im uwłaczające.

Jedyny plus za okładkę, która przyciąga wzrok i obiecuje niezapomniane chwile (choć tych akurat brak)

wtorek, 10 lipca 2012

Kenyon Sherrilyn - Rozkosze Nocy


Książka dedykowana do starszych czytelniczek. Czy mi się podobała? Tak… ale nie byłam zauroczona. Nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że czegoś tu za dużo, a czegoś za mało. Było bardzo dużo odniesień do mitologii greckiej, a nawet same postaci z mitologii. A mimo to, nie poczułam tej magicznej atmosfery, która towarzyszyła mi przy czytaniu oryginalnej mitologii. Nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że świat wykreowany przez autorkę został potraktowany trochę po macoszemu. Tak, jakby chciała napisać tę książkę jak najszybciej. Można było dużo bardziej wciągnąć czytelnika klimat i otoczenie. Być może wynikało to z faktu, że było dużo dialogów, a za mało opisów? Nie wiem, ale wydawało mi się to dość powierzchowne. Nie poczułam się uczestnikiem wydarzeń, o których czytałam, a szkoda, bo to mogłoby być interesujące. Raził mnie też zbyt kolokwialny język i żargonowe odzywki, które strasznie kontrastowały z mitycznymi bohaterami. Miało to oczywiście swój urok i w wielu przypadkach było zabawne, jednak nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że było to nieco sztuczne i wymuszone. Czepiam się, wiem, ale mam porównanie z innymi tego typu historiami, a ta książka była na liście bestsellerów, więc chyba jestem usprawiedliwiona.
Nieważne co mi przeszkadzało, uważam że warto przeczytać tą książkę ze względu na samego głównego bohatera – Kyriana z Tracji. On urzekł mnie całkowicie. Pewnie dlatego, że mam słabość do mężczyzn złamanych i zranionych w przeszłości. On jako jedyny był chyba przemyślaną postacią. Tylko w nim czułam prawdziwą głębię i realność. Oczywiście Amandzie niczego nie brakowało, ale nie wyróżniała się niczym szczególnym, chyba że pewną dysharmonią między zawodem nudnej księgowej i jej charakterem zadziornej kobiety, co trochę mi się kłóciło. Domyślam się jaki autorka miała zamysł przedstawiając ją w taki sposób, ale chyba nie był to do końca udany manewr.
Podsumowując książka mnie nie powaliła na kolana, ale miło się ją czytało. Była raczej lekka, często wywoływała uśmiech na mojej twarzy, ale pomijając głównego bohatera, raczej nie zapadnie mi w pamięć.

niedziela, 8 lipca 2012

Braki, wybredność, a może nieumiejętność szukania?

Nie jest tajemnicą, że uwielbiam czytać. Jest to mój sposób na oderwanie się od rzeczywistości, im bardziej tym lepiej. Właśnie dlatego, rzadko sięgam po literaturę faktu. Tyle tragedii i cierpień jest wokół, że nie potrzebuję katować się nimi w wolnych chwilach. Najczęściej sięgam więc po romanse historyczne i paranormalne. Są lekkie (choć nie zawsze), przyjemne i co najważniejsze, nie są realne.
O ile tych pierwszych jest cała masa, o tyle w tych drugich dostrzegam braki. Wiem, że jestem wybredna, ale zatrważająca większość romansów paranormalnych to książki młodzieżowe. I dla jasności, bardzo je lubię, tyle że dużo bardziej wciągają mnie bohaterowie nieco starsi i dojrzalsi. Dlatego też szukam autorów, których pozycje dedykowane są do starszych czytelników. I kiepsko mi idzie. Muszę przyznać, że jeśli już znajduję jakąś pozycję, to zwykle opis mnie nie zaciekawia, bo są to albo wampiry (lubię wampiry, ale ostatnio czuję pewien przesyt), albo zmiennokształtni (a za tymi, nieszczególnie przepadam). Dziękuję więc za takie autorki jak J.R.Ward, Nalini Singh, czy Anię. W ich historiach jest wszystko: tajemnica, akcja, dylematy moralne, miłość, namiętność… jednym słowem wszystko, czego oczekuję od dobrej książki. Dlaczego więc nie ma tego więcej? Oczywiście teraz ktoś może mi sypnąć kilkoma nazwiskami innych podobno świetnych autorek, ale np. Ivy Alexander, choć obraca się w tym gatunku i dedykuje go starszym czytelnikom, to jednak jej historie blakną przy autorkach wspomnianych wcześniej. Karrelyn Sparks? Nie jest zła, ale czegoś mi brak, coś nie pasuje. Jak na razie żadna inna autorka nie stanęła nawet na równi z tymi wymienionymi na początku. Tylko w tekstach ich autorstwa mam poczucie, że niczego tu nie brak, że jest idealnie. Przy całej reszcie zawsze znajduję coś, do czego mogłabym się przyczepić. Oczywiście to moje czysto subiektywne odczucia i oceny, przy których pomijam literaturę młodzieżową, bo to oddzielna kategoria.
Liczę więc, że w najbliższym czasie pojawi się jakaś historia, która mnie w pełni usatysfakcjonuje i sprawi, że zarwę noc.

Yvonne Woon – Życie na wieczność (Piękni i Martwi 2)


Przyznam szczerze, że bardzo czekałam na tę książkę. Miałam nadzieję, że po tak zaskakującym i jednocześnie wzruszającym końcu pierwszej części, w tej, bohaterowie znajdą jakiś sposób, by być razem. Nic takiego jednak nie miało miejsca, a właściwie było wręcz odwrotnie. Przyszło zwątpienie, poczucie osamotnienia i beznadziei. Renee jest zmuszona opuścić akademię i przenieść się do innej, oddalonej o wiele kilometrów. Tam nie czuje się dobrze, jest samotna i zagubiona. I choć stopniowo dowiaduje się rzeczy, o których dotąd nie miała pojęcia i zaczyna rozumieć co się z nią dzieje, to jednak sama szkoła nie jest tak eteryczna i unikatowa jak poprzednia akademia. Bardzo mi brakowało tej wyjątkowości akademii Gottfrieda, która była opisana w poprzedniej części. Dantego też mi brakowało. Byłam rozczarowana, że tak rzadko pojawia się w treści. Ale jeśli już się pojawiał, to były to chwile wyjątkowe, czasem miałam wrażenie, że wręcz rozpaczliwe. To nadawało tej historii pewnej dozy dramatyzmu.
Mimo tych wyżej wymienionych, bardzo subiektywnych minusów, sama koncepcja jest świetna. Autorka krok po kroku wdraża czytelników w świat Strażników i Nieumarłych. W „Życiu na wieczność” świat ten jawi się jako bardziej skomplikowany, niż można by przypuszczać po części pierwszej. W dodatku wydarzenia pozwalają Renee zrozumieć, co tak naprawdę stało się z jej rodzicami.
Wiele wątków nie zostało rozwiązanych, dużo my czytelnicy jeszcze nie wiemy, ale przecież to nie koniec tej historii. Ta część daje nam nadzieję, że jest jeszcze szansa dla chłopaka i dziewczyny o wspólnej duszy. Mam nadzieję, że kolejna część da nam rozwiązanie. 

poniedziałek, 2 lipca 2012

Nietykalni


Film, o którym usłyszałam od kilku różnych osób, zawsze w samych superlatywach. Wiedziałam więc mniej więcej o czym jest, kiedy postanowiłam go zobaczyć. Byłam zaskoczona, że jest to film francuski, i zupełnie nie wiem dlaczego tak zdziwił mnie ten fakt.
Historia sama w sobie bardzo piękna i zdecydowanie daje do myślenia. Przez cały film nie wiedziałam czy się śmiać, czy może jednak płakać. Choć wiele akcji było bardzo zabawnych, to jednak cała sytuacja była raczej tragiczna. Bo jak można mówić o szczęściu, kiedy jest się sparaliżowanym od szyi w dół? Podziwiam chart ducha tego człowieka, nie załamał się, mimo życiowej tragedii.
Zabawnie było patrzeć jak zwykły chłopak z ulicy, który przychodzi po podpis potrzebny do zasiłku, miał w sobie więcej empatii i zrozumienia niż wyszkoleni „fachowcy” do opieki nad chorymi. Fenomen chłopaka polegał na tym, że nie litował się nad chorym. Dostrzegał w nim przede wszystkim  człowieka, nie kalekę. To pozwoliło na zrodzenie się niesamowitej przyjaźni między dwojgiem tak różnych mężczyzn. Film ten był tym piękniejszy, że został oparty na prawdziwych wydarzeniach. To bardzo optymistyczne, że nawet będąc sparaliżowanym, można żyć na tyle normalnie, na ile to możliwe, nie załamać się i w dodatku zyskać przyjaciela.
Mam nadzieję, że więcej takich historii będzie nam dane zobaczyć. Ja z pewnością wrócę do tego filmu jeszcze nie raz. Choć jest on słodko-gorzki to jednak ma pewne głębokie przesłanie. Nie traktujmy ludzi chorych, jak bezrozumnych dzieci. To osoby, które mają takie same prawa jak my i tak też chcą być traktowani, jak dorośli, poważni ludzie. 

Dylemat moralny?

Zawsze jestem jak najdalsza od wtrącania się w nie swoje sprawy. (pseudo)Rady czasem mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Ale co zrobić w sytuacji, kiedy mimowolnie jest się wciąganym w sytuację, w której wcale nie chce się znaleźć? Jak się zachować, gdy kolega prosi (choć w tym wypadku było to raczej żądanie) żebym zachowała dla siebie fakt, iż poszedł sobie z moim narzeczonym na imprezę, nie informując o tym swojej dziewczyny? Co śmieszniejsze (lub raczej tragiczne) owa dziewczyna jest również moją dobrą koleżanką. Dlaczego mam kłamać? Dlaczego mam kryć kogoś, kto notorycznie nie mówi prawdy? I do tego ma czelność dzwonić do niej i mówić, że idzie spać. Dlaczego mam być wciągana w spiralę kłamstwa? Jestem w stanie zrozumieć jakieś drobne przemilczenie mało istotnych spaw (każdemu się zdarza, nie ma ludzi idealnych), ale to tutaj, kłóci się z moimi wewnętrznymi przekonaniami. Coś się we mnie buntuje, kiedy widzę tego rodzaju postępowanie i ignorancję. Dla mnie jest to brak szacunku do drugiej osoby, zwłaszcza, że to nie jest jednorazowy wybryk, a raczej notoryczne „olewactwo”. Gdzie tu logika? I dlaczego to ja mam milczeć, kiedy źle się z tym czuję? Nie chcę kryć notorycznego kłamcy, ale nie chcę też wtrącać się w sprawy dwojga dorosłych przecież ludzi. Wobec kogo powinnam być więc lojalna? Oboje są moimi dobrymi znajomymi, ale czy sam ten fakt uprawnia mnie do interwencji, jakakolwiek by ona nie była?
Zaufanie wypracowuje się latami, ale można je stracić w ciągu jednej chwili. Dla mnie związek, małżeństwo, partnerstwo oparte na kłamstwach, nie mają mocy przetrwania. Prędzej, czy później prawda zawsze wychodzi na jaw. Tylko co wtedy, kiedy siatka kłamstwa jest tak rozbudowana, że prawda staje się nie do zniesienia?

Nalini Singh – W ogniu uczuć


Jest to druga część z serii o rasie Psi. Tym razem główną bohaterką jest Faith, dziewczyna, która jest niezwykle cenną jasnowidzką. Samo to niby nie jest szczególnie niezwykłe, a jednak w wykonaniu Nalini nabiera niesamowitego charakteru. Przede wszystkim ta część wydawała mi się nawet głębsza niż poprzednia. Być może dlatego, że Faith przez ponad dwadzieścia lat żyła w kompletnym odosobnieniu. Właśnie przez to, była dużo bardziej narażona na czynniki zewnętrzne. Nawet zwykły dotyk dostarczał jej zbyt wielu wrażeń zmysłowych, które groziły załamaniem się jej umysłu. Faith sama w sobie była dość złożoną postacią, a jednak niezwykle silną. Widziała straszne rzeczy w swoich wizjach, nawet z punktu widzenia mordercy, narażała przy tym własne życie, a jednak walczyła o swoje przetrwanie. Trudno mi opisać atmosferę, jaka panowała w tej części, bo o ile w poprzedniej urzekło mnie odkrywanie emocji, o tyle w tej części zachwyciło mnie odkrywanie namiętności przy pomocy wielu zmysłów. To było naprawdę niesamowite czytać coś takiego.
Dodatkowej pikanterii dostarczał drugi główny bohater Vaughn, który pojawił się również w poprzedniej części. Bardzo się cieszę, że  autorka tym razem właśnie jego obrała sobie za cel. Jako, że jest on najdzikszym ze zmiennokształtnych, w połączeniu z kruchą Faith tworzyli iście wybuchową mieszankę.
Byłam też pozytywnie zaskoczona, że poprzedni bohaterowie nie zostali tu pominięci i poniekąd można było przeczytać o ich dalszych losach, co dla mnie jest ogromnym atutem. Już nie mogę doczekać się kolejnej części, która ma ukazać się jakoś w sierpniu.
Jako, że w żaden sposób nie potrafię opisać atmosfery, tej jakże pasjonującej książki, postanowiłam poniżej zamieścić mały jej fragment.

„I nagle stał już o stopień niżej niż ona, mimo to był wyższy, silniejszy, emanujący dziką, niezaprzeczalną męskością. Jego na współ ludzkie oczy uchwyciły jej spojrzenie.
- Czego chcesz?
- Nie wiem – odpowiedź wyszła z samego jej jądra, z tej nieznanej części psyche, która była zdolna odczuwać zarówno lodowate przerażenie, jak i najbardziej rozkoszny głód.
- Możesz dotknąć. – Jego głos był prawdziwym kocim mruczeniem, które przetoczyło się po niej jak najmiększa, najbardziej zmysłowa pieszczota żywego futra. – Ja ciebie dotykałem. Teraz możesz wyrównać rachunki.
Dotknąć? To był bardzo zły pomysł. Prawdopodobnie rozsadzi jej umysł, czyniąc z niej śliniącą się idiotkę.
- Nie mogę.
- Tylko tyle, ile będziesz chciała – kusił. – Sama zdecydujesz. – Uniósł ramiona i zacisnął dłonie na brzegu daszku osłaniającego ganek. – Obiecuję.
Zaufać kotu? Musiałaby być szalona.
- Muszę wrócić – wyszeptała, lecz jej oczy utkwione były w zmysłowej pełni jego ust, a jej umysł zalany echem jego erotycznych myśli.
- Dopiero za kilka godzin. To mnóstwo czasu na zabawę.
Ale czy wystarczy jej czasu na naprawienie tarcz? Chroniące ją przed siecią działały, ale wbrew wszystkiemu, czego doświadczyła, czego dowiedziała się tego wieczoru, jeszcze nie znała metody, która ochroniłaby ją przed ciemnością i jednocześnie pozwoliła zabezpieczyć się przed złamaniem Ciszy. Już była szalona. Ponieważ zamierzała przyjąć zaproszenie Vaughna. I zamierzała się tym cieszyć. Błyskawice w jej krwi były gorącą pieszczotą, pulsowanie między jej nogami tak niepokojące jak wyjątkowy dotyk.
Czuła.
Unosząc dłoń, zawahała się, świadoma jego zwierzęcej natury.
- Obiecujesz?
Złapał na chwilę żartobliwie zębami jej palce unoszące się tak blisko jego ust.
- Obiecuję.
- Nawet jeśli ja… - nie wiedziała, jak to wyrazić.”

Bel Ami (Uwodziciel)

Powiem szczerze, że bardzo chciałam zobaczyć ten film, i to nie ze względu na Pattinsona, jak pewnie większość pomyśli, ale ze względu na to, że to film kostiumowy. Uwielbiam tego rodzaju obrazy, bo mogę cieszyć oczy widokiem niesamowitych kreacji, pięknych rezydencji i życia, które już nigdy nie wróci.
Oglądając ten film nie miałam pojęcia jakiego zakończenia oczekiwać. Nie wiedziałam czy zakończenie będzie szczęśliwe, czy nie. Nawet teraz nie potrafię tego jednoznacznie stwierdzić, bo to zależy od punktu widzenia.
Historia sama w sobie nie była jakoś szczególnie oryginalna, aczkolwiek nie sądzę, żeby o to tu chodziło. Pięknie została pokazana hipokryzja francuskiej socjety. Jakże łatwo można było dojść do pieniędzy w tamtych czasach. Wystarczyło tylko trochę sprytu i wyrachowania oraz koneksji w wielkim świecie (te ostatnie też nietrudno było zdobyć).
Kiedy zobaczyłam tytuł filmu i Pattinsona w roli głównej nie byłam przekonana czy pasuje do tej roli. Pewnie dlatego, że on sam nie wpisuje się w kanony mojego ideału męskiej urody, co nie znaczy, że nie ma w sobie tego czegoś. Tak czy inaczej, choć w tym filmie nie wyglądał szczególnie korzystnie, to jednak dochodzę do wniosku, że ta rola do niego pasowała. Dla mnie osobiście był przekonujący. Jego mimika twarzy pozwalała dostrzec głębię tej postaci. I choć George osiągnął naprawdę wiele, to jednak wydawało mi się, iż wiele go to kosztowało.
Urzekła mnie w swojej roli Uma Thurman. Nigdy nie byłam szczególną fanką jej urody, była dla mnie raczej przeciętna. Tu natomiast dostrzegłam w niej zdecydowanie piękną kobietę. Kolor jej oczu i delikatne rysy dawały zniewalający efekt (choć z racji mojego zamiłowania do filmów kostiumowych, pewnie nie jestem obiektywna). Urzekła mnie również scena gdzieś na początku filmu z małą dziewczynką, która była po prostu prześliczna, choć równie mocne wrażenie wywarła na mnie sama scena, bo była bardzo zwyczajna, jak na tamte czasy.
Nie mam ochoty dogłębnie analizować poszczególnych postaci, bo godzina by na to nie wystarczyła. Niemniej jednak nie jest to film, który spodoba się każdemu. Przypuszczam nawet, że tylko nielicznym przypadnie do gustu i pewnie będą to kobiety, mimo że nie brakowało w nim polityki. Ach, prawie zapomniałam, bardzo podobała mi się ścieżka dźwiękowa.